Kolegium Sądu Najwyższego ma dziś wylosować 33 sędziów, spośród których prezydent wskaże 11, zasiadających w nowej Izbie Odpowiedzialności Zawodowej. Nieznana dotąd procedura wynika ze zmian w ustawie o Sądzie Najwyższym, likwidującej Izbę Dyscyplinarną tego Sądu. Czy pozwoli na rozładowanie napięć wokół praworządności w Polsce?

Zasady samego losowania dość precyzyjnie opisano w regulaminie Sądu Najwyższego; do jednakowych, nieprzezroczystych pojemników wkłada się kartki zawierające nazwiska i imiona sędziów, te kule zostaną umieszczone w dużej, przezroczystej kasecie i zmieszane. Przewodnicząca Kolegium prof. Małgorzata Manowska wyjmie kolejno 33 z nich, za każdym razem odczytując z kartek zapisane na nich nazwiska sędziów.

Kiedy spośród 82 sędziów wchodzących w grę zostaną już wylosowane 33 nazwiska, zostaną przekazane prezydentowi, a Andrzej Duda wybierze spośród nich 11 sędziów, którzy wejdą w skład nowej Izby Odpowiedzialności Zawodowej.

Według rządzących ta procedura pozwoli rozwiązać problemy, związane z praworządnością, wyrokami TSUE i przede wszystkim dostępem Polski do milionów euro z Krajowego Planu Odbudowy. Sądzą tak jednak głównie ci, którzy uważają, że do ich zażegnania wystarczy prosty zabieg.

Pozór kompromisu

Niestety, raczej nie wystarczy. W losowaniu biorą udział sędziowie, zasiadający wcześniej w Izbie Dyscyplinarnej, a ta miała przecież zostać zlikwidowana, a nie rozproszona po pozostałych Izbach Sądu Najwyższego - a do tego doprowadziła uchwalona przez Sejm zmiana ustawy o SN. Z losowania nie wyłączono też zresztą kilkudziesięciu sędziów, powołanych z udziałem nowej Krajowej Rady Sądownictwa, a przecież zdaniem unijnych i części polskich sądów ta nowa KRS nie zapewnia niezależności swoich nominatów.

Można też wątpić, czy prezydent ma jasne uprawnienie do formowania składu jednej z izb Sądu Najwyższego, a przecież wybór zasiadających w niej sędziów ustawa powierzyła właśnie jemu. Sąd Najwyższy tylko proponuje mu wylosowanych kandydatów.

Wybrana procedura obsadzania nowej izby SN nie stwarza więc przeszkód, żeby członków oficjalnie i na żądanie Unii zlikwidowanej Izby Dyscyplinarnej powołać do takiej, która ma ją zastąpić.

To właśnie proces, w uproszczony sposób nazywany przez polityków opozycji "zmianą szyldu" bez zmiany treści organu, powołanego do dyscyplinowania sędziów.

Niepewne następstwa

Gdyby rzeczywiście doszło tylko do "zmiany szyldu", skutki byłyby dość opłakane; dla oceny praworządności w Polsce, tego, czy wykonujemy wyroki TSUE, czy tylko to udajemy, i czy wreszcie Komisja Europejska odblokuje należne Polsce środki z KPO.

Oficjalnej oceny KE w tej sprawie jeszcze nie ma, ale też Polska nie złożyła jeszcze wniosku o ich wypłatę. To zresztą dość znaczące, gdyby bowiem rządzący naprawdę byli przekonani, że oczekiwania Komisji i europejskich trybunałów zostały spełnione - poddaliby je oficjalnej weryfikacji, składając podlegające ocenie wnioski. Nie robią tego jednak, przewidując zapewne, że weryfikacja nie poszłaby po ich myśli.

Możliwe, że nie wszystko w podlegającym potężnym tarciom politycznym sprawach praworządności daje się zaplanować. Prawdopodobnie najlepiej będzie ze składaniem deklaracji i wniosków poczekać, m.in. na efekt dzisiejszego losowania i wyboru, jakiego dokona spośród wylosowanych prezydent.

Jeśli do Izby Odpowiedzialności Zawodowej jednak trafią jacyś sędziowie ze zlikwidowanej Izby Dyscyplinarnej - o środkach z KPO raczej możemy zapomnieć.