Jaka jest skala posiadania rosyjskich oligarchów w Polsce i ile z ich środków zostało dotąd zamrożonych przez działania rządu? Podczas dzisiejszej sesji poselskich pytań i odpowiedzi rządu padła dziś w Sejmie odpowiedź na pytanie, które zadaje sobie wielu z nas. Odpowiedź, dodajmy krępująca i zawstydzająca.

Posłowie opozycji skierowali do premiera istotne pytanie ws. majątków rosyjskich oligarchów ulokowanych w Polsce. Do udzielenia odpowiedzi wydelegowany został wiceminister finansów Sebastian Skuza, który oświadczył, że "na dzień wczorajszy kwota zamrożonych aktywów to ponad 160 milionów złotych". Na dodatek wiceminister uczciwie sprecyzował, że "są to aktywa finansowe, zamrożone przez sektor bankowy", w związku z sankcjami nałożonymi przez Komisję Europejską, zatem nie efekt działania rządu.

"Kwotę, którą pan wymienił jako zabezpieczoną w wyniku istotnych działań rządu polskiego to jest kwota na waciki dla żon oligarchów" - zareagował na tę odpowiedź wyraźnie poruszony pos. Bartłomiej Sienkiewicz. "To znaczy że nic nie zabezpieczyliście. Nic" - mówił wyraźnie poruszony odpowiedzią rządu były szef MSWiA.

W istocie, zamrożone przez banki, a nie przez rząd aktywa to suma symboliczna w porównaniu z właściwą skalą środków, jakimi obraca wielki biznes. Dla porównania - zajęty przez Hiszpanię na początku marca tylko jeden jacht szefa Rosnieftu jest wart 600 mln. Ale nie złotych tylko dolarów. Uznawany za bliskiego współpracownika Putina Igor Sieczin znajduje się na liście sankcyjnej i do zajęcia jego cumującego w porcie Tarragona"Crescenta" nie była potrzebna zmiana niczyjej konstytucji, choć sam jacht zarejestrowany był na Kajmanach.

Polski rząd od poniedziałku tłumaczy, że nie może zająć rosyjskich majątków bez zmiany konstytucji. Mimo uporczywego zapewniania, jak bardzo zależy mu na szybkich działaniach, samej proponowanej zmiany wciąż jednak nie przedstawił. Co więcej, jest oczywiste, że zmiana nie nastąpi wcześniej niż za trzy miesiące, a to aż nadto czasu, żeby majątek, o który chodzi, wydostał się z zasięgu polskiego państwa.

Przykładem jest przytoczona przez jednego z posłów własność jego, jak mówił, sąsiada, znajdującego się na liście sankcyjnej UE Andrieja Mielniczenki - przedsiębiorcy handlującego rosyjskim węglem, korzystającego z 21 składów na terenie Polski. Właścicielem spółki formalnie jest firma z siedzibą w Szwajcarii, która należy do największego producenta węgla w Rosji.

Włoska straż finansowa w ramach sankcji nałożonych na Rosję skonfiskowała niedawno wart ponad 200 milionów dolarów jacht Mielniczenki, zapewne także bez zmieniania konstytucji. Jego własność w Polsce jednak już dziś formalnie jest własnością jego małżonki, Aleksandry - mówił przedstawiając sprawę Sejmowi pos. Nitras.

To prawda, że spółki skarbu państwa nie sprowadzają węgla z Rosji. Mogą go jednak kupować od innych podmiotów, takich np. jak firmy związane z Andriejem Mielniczenko. Sam Mielniczenko objęty jest sankcjami, nie ma jednak przeszkód przed przepisaniem jego firm na żonę i dalszym prowadzeniem biznesu.

Jeśli Polska zamierza pozbawiać rosyjski biznes podstaw do finansowania wojny tak, jak robi to do tej pory - nasze dokonania w tej dziedzinie mogą być co najwyżej przykładem tego, jak nie należy się za to zabierać.

I majstrowanie przy konstytucji zamiast zastosowania przepisów o finansowaniu terroryzmu nic tu nie zmieni.

Bo przecież uznaliśmy już działania Rosji za terroryzm państwowy, a jej finansowanie stało się przez to finansowaniem terroryzmu.

Prawda?