Nagła powszechność używania w języku publicznym feminatywów wygląda na realizację potrzeb, których nie da się kwestionować – najwyraźniej część pań tego właśnie chce. Stosowanie żeńskich form słów, używanych dotąd jedynie w rodzaju męskim z pewnością zostawi niejeden ślad w języku. Byłoby jednak źle, gdyby zostały w nim ich wszystkie wersje.

Ministra i ministerka

Używanie tych dwóch słów poruszyło Polaków najbardziej. Szczególnie przez ich równoległe użycie; np. podczas zaprzysiężenia rządu część pań obejmowała urząd ministra, a część ministry, co nie przeszkadzało jeszcze innym w przedstawianiu ich jako ministerek.

Rozdźwięk  w nazewnictwie doczekał się kilku kpiarskich materiałów dziennikarskich, spuentowanych wnioskiem "niech każdy mówi jak chce". Stosowanie tej wolnościowej zasady może nas doprowadzić do poważnego rozgardiaszu np. w nieco niższych stopniach rządowej hierarchii stanowisk.

Sekretarzyni stanu?

Kilka pań objęło właśnie w rządzie funkcje sekretarzy stanu, to zaś może wywoływać niepokój zwolenników feminatywów. Nie ustalono bodaj jeszcze, czy np. Joanna Scheuring-Wielgus jest sekretarzą czy sekretarką stanu. A może - jak suflują środowiska feministyczne - sekretarzynią? Czy może sekretarą, sekretarzycą albo sekretarzką? Jeśli rzeczywiście miałaby obowiązywać zasada "niech każdy mówi jak chce", to zgodnie z regułami kształtowania się języka czeka nas nieokreślony czas wypracowywania się zasady, która doprowadzi w końcu do wybrania najdogodniejszej językowo wersji.

Pani Scheuring-Wielgus na razie przedstawiona jest na stronie rządu jako sekretarz stanu, chociaż w biogramie występuje jako menedżerka i socjolożka i działaczka. Dysonans widać jednak gołym okiem.

Kłopotliwe skutki

Wypracowujący się od kilku lat zwyczaj dopuścił już nazywanie pani poseł posłanką, choć językoznawcy jako prawidłowe określenie wskazywali raczej słowo poślica. Niestety ofiarami zostały np. pozbawione należytego miana kurierki płci żeńskiej. Skoro panowie w tym zawodzie są posłańcami, to wykonujące je panie są... no właśnie - kim, jeśli nie posłankami?

Na razie szerzej dostrzegane problemy językowe z feminatywami dotyczą funkcji publicznych. Prawdopodobnie ze względu na to, że ewolucja języka jest w ich wypadku zauważalna łatwo, powszechnie i szybko. Maszynistka może już prowadzić lokomotywę, zamiast pisać na maszynie, choć to akurat głównie przez zastąpienie maszyn do pisania komputerami. Nie ustaliliśmy jeszcze, jak pokrótce nazywać wychowawcę w przedszkolu, choć panie powszechnie i bezspornie nazywane są przedszkolankami. Do ustalenia zostaje jednak jeszcze szereg (nomen omen) funkcji, sprawowanych przez panie w zawodach tradycyjnie męskich.

Bosmanka z marynarki

Poważny problem będą miały z feminatywami panie wykonujące zawody typowe dla wojska. Por. Urszula Brzezińska-Hołownia, żona marszałka Sejmu Szymona Hołowni jest pilotem samolotu myśliwskiego i nazewnictwo nie nastręcza jej chyba dużych problemów - potocznie pani porucznik jest pilotką i nikomu to nie wadzi, choć pilotka to także nazwa archaicznego dziś nakrycia głowy pilota. Potencjalnie bardziej skomplikowana jest sytuacja w Marynarce Wojennej.

W Marynarce żołnierz jest marynarzem. Jeśli jest jednak kobietą, zapewne jest albo marynarzą albo... marynarką, a to raczej nazwa części garderoby. Podobnie zresztą będzie kojarzony w marynarce stopień wojskowy bosmana - bosmanka. To słowo to potoczna nazwa charakterystycznej dwurzędowej kurtki marynarskiej. Otrzymywalibyśmy więc w ten sposób marynarkę w stopniu bosmanki.

Większy jednak problem byłby pewnie z marynarką w stopniu mata - to odpowiednik kaprala w wojskach lądowych, który w wersji kobiecej w marynarce byłby zapewne nazywany mat-ką. Kobieta - starszy mat (na lądzie starszy kapral) byłaby zatem starszą matką, a marynarski odpowiednik plutonowego - bosmanmat byłby nieuchronnie bosmanmatką. Albo, gdyby uwzględnić z angielska brzmiący trzon słowa - bos-woman-matką.

To nie żarty

Jeśli powyższe wygląda na kpiny, to - zapewniam - nie dlatego, że autor uporczywie chce się z feminatywów nabijać. Intencją jest wykazanie, że używanie feminatywów powinno mieć granice, bo za nimi czai się śmieszność. Są w naszym języku słowa, których się nie da sfeminizować.

Jeśli któraś z pań jest mimo to przeciwniczką opisanych tu treści, to mam choć nadzieję, że nie stanie się wroginią, czy może wróżką (bo przecież nie wrogiem) samego autora.

I że ma świadomość, że sam feminatyw jest słowem rodzaju męskiego.