Czy nieistniejący ekspert może mieć wpływ na rząd, opozycję i media? Prowokacja dziennikarska, polegająca na stworzeniu w internecie osoby, która w kilka tygodni może wykreować się na uznanego i wiarygodnego specjalistę w jakiejś dziedzinie dowodzi, że to jak najbardziej możliwe.

Piotr Niewiechowicz? Acha...

Mistyfikacja dziennikarzy Energetyki24 była wręcz banalnie prosta do przeprowadzenia. Kilka miesięcy temu założyli konto na Twitterze, którego posiadacza opisali jako wracającego po 9 latach w USA eksperta ds. energii i gazu, publicystę z "sercem po prawej stronie". Uzupełnili tożsamość wymyślonej postaci adresem mailowym - i tyle formalności. Piotra Niewiechowicza na żywo nikt nigdy nie widział i nikt z nim nie rozmawiał, ani bezpośrednio, ani telefonicznie. Mimo to fikcyjny ekspert odniósł sukces - publikował w prasie branżowej, dotarł do otoczenia jednego z liderów opozycji, a także - już nie z własnej inicjatywy - nawiązał kontakt z członkiem zespołu pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury krytycznej - Piotrem Naimskim.

Kontakt był tak owocny, że fikcyjny ekspert uzyskał dostęp do niejawnych informacji o gazociągu Baltic Pipe - jednym z najważniejszych projektów energetycznych rządu.

Niewiarygodne? Ejże..?

Pamiętacie może, że parę lat temu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych jednym z wiceministrów był Robert Ethan Grey? Także wracający z USA i szerzej nieznany młody człowiek - tak naprawdę urodzony w Rawie Mazowieckiej jako Robert Grygiełko? Ten sam, którego praca w MSZ zakończyła się dość gwałtownie, kiedy jedna z gazet napisała, że bodaj zataił współpracę z amerykańskim wywiadem?

Pamiętacie może gromkie "Czołem Panie Ministrze!", skandowane przez wyprężonych żołnierzy na widok jeszcze niewiele wcześniej asystenta Antoniego Macierewicza - Bartłomieja Misiewicza? Pozbawionego jakichkolwiek kompetencji młodzieńca, którego później wewnętrzna komisja PiS uznała za niezdolnego do pełnienia jakichkolwiek funkcji w administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego?

Może pamiętacie eksperta z AGH, prof. Jacka Rońdę? Tego, który publicznie w TV twierdził, że ma dokument mówiący, że piloci tupolewa w Smoleńsku nie zeszli poniżej 100 metrów? I tego samego, który potem przyznał, że pokazując ten dokument blefował, czyli zwyczajnie kłamał?

A może pamiętacie innego eksperta, i szefa podkomisji smoleńskiej Wacława Berczyńskiego? Człowieka, który oficjalnie zajmując się oficjalnie badaniem katastrofy, przeglądał dokumenty, dotyczące przetargu na helikoptery dla polskiej armii? Tego samego, który po unieważnieniu przetargu bez zażenowania potrafił przyznać, że "wykończył caracale", w efekcie czego polska armia nie ma dziś helikopterów?

Mistyfikacja absolutnie skuteczna

Od eksperta wymyślonego przez dziennikarzy, z którym z własnej inicjatywy konsultowali się urzędnicy, odpowiedzialni za strategiczne projekty energetyczne różni od wymienionych w poprzednim akapicie panów głównie to, że oni jednak istnieli. Poza tym fikcyjny ekspert miał budzącą z niezrozumiałych powodów uznanie przeszłość (USA), niczym właściwie nieuzasadniony szacunek (czołem panie Piotrze!), możliwość wprowadzenia do obiegu dowolnych właściwie informacji (blefowałem!) i w końcu doprowadzania do podjęcia konkretnych, istotnych decyzji (np. "wykończenia" jakiegoś projektu). Gdyby ekspert był człowiekiem z krwi i kości - mógłby pewnie zostać członkiem ważnego zespołu, formalnym doradcą, z czasem może i ministrem.

Piotr Niewiechowicz istniał jednak wyłącznie jako konto na Twitterze i adres mailowy. Sprawdzenie jego tożsamości i wiarygodności nie przekraczało kompetencji średnio rozgarniętego licealisty. A jednak tego nie zrobiono. Branżowy portal wydrukował na pierwszej stronie jego tekst, asystent lidera opozycji podchwycił jego propozycję współpracy, dla wysoko postawionych urzędników zajmujących się krytycznymi dla kraju sprawami fikcyjny specjalista stał się niemal konsultantem.

Osłona kontrwywiadowcza?

Pytanie o mechanizm, który zabezpieczałby administrację państwa przed podobnymi sytuacjami, potwierdza jednak bezradność. O tym, że tzw. fejk został ujawniony, zdecydowali sami autorzy prowokacji, a nie działanie kontrwywiadu, ABW czy innych służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa.

Nieistniejący, wymyślony Piotr Niewiechowicz nie był na szczęście "agentem wpływu" któregoś z wrogich Polsce wywiadów. Nie zostanie więc zatrzymany, aresztowany i osądzony.

Pozostanie jednak nauczką dla urzędników, polityków i mediów.

(mpw)