Jest piątek. Rano posłowie dostali do ręki projekt ustawy, która we wtorek ma być obowiązującym prawem. Jej wejście w życie tylko w przyszłym roku ma kosztować budżet ponad 9 miliardów. Choć nikt z posłów jej jeszcze nie zna, po południu uchwalona ustawa będzie już w Senacie. Ten nie wniesie do niej poprawek, bo nie ma na to czasu. Prezydent też podpisze ją natychmiast. Tak właśnie nie powinien wyglądać proces uchwalania prawa.

Sztuczka z autopoprawką

Zupełnie nowy projekt ustawy, zamrażającej ceny energii rząd wniósł do Sejmu w ostatniej chwili, wczoraj, późnym wieczorem i to pod pozorem autopoprawki. Choć stanowi on de facto dokument nowy i 6-krotnie obszerniejszy, status autopoprawki pozwala rządowi na ominięcie przepisów, określających terminy wnoszenia projektów do Sejmu. 

Tak zaskakujące zmiany wprowadzone w tym trybie to nie tylko oczywiste złamanie wszelkich obyczajów sejmowych. To także pozbawienie posłów szansy nawet na spokojne zapoznanie się z kosztownymi regulacjami, nie mówiąc o ich ew. poprawieniu. Narzucony przez rząd tryb pracy urąga także randze decyzji, podejmowanych przez Senat i prezydenta. 

Za pięć dwunasta

Nie ma tu nawet znaczenia, że i sami ministrowie mieli na wniesienie do niego ew. uwag 22 minuty, a więc mniej niż średnio rozgarniętemu człowiekowi zajmuje samo jego przeczytanie, o zrozumieniu dość złożonej materii nie wspominając. Odpowiedzialność projektodawcy to bowiem coś zupełnie innego niż odpowiedzialność kogoś, kto decyduje o jego dalszych losach.

Projekt oznacza przede wszystkim wprowadzenie regulacji zupełnie nowych, zaskakujących zarówno dla spółek energetycznych, jak posłów, którzy dotąd owszem, znali projekt, ale tylko dwustronicowy, przedstawiony przez rząd przed tygodniem. 

Ten nowy zaś faktycznie zdejmuje z władz spółek odpowiedzialność za straty poniesione w wyniku rezygnacji z podwyżek cen, wprowadza też nowe instytucje, jak Krajowy System Zielonych Inwestycji czy Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny. Obie są wcześniej zupełnie nieznane i nadzwyczaj kosztowne - z tzw. OSR, czyli Oceny Skutków Regulacji wynika, że wprowadzenie nowych przepisów w życie będzie kosztowało ponad 9 miliardów złotych.

Na wariata

Co przy tym ciekawe - o co w nich chodzi minister Tchórzewski ma wyjaśnić dopiero podczas debaty w Sejmie, z mównicy, bo urzędnicy Ministerstwa Energii jeszcze rano nie byli w tej sprawie w stanie nic powiedzieć. Jak na takiej podstawie posłowie mogą sobie wyrobić opinię?

Posłowie nie mają właściwie szans na przygotowanie ew. analiz i ocenę projektu. To istotne tym bardziej, że taka ocena byłaby zaledwie wstępem do poprawek, które mogłyby projekt udoskonalić.

Czasu nie ma, bo wg harmonogramu dzisiejszych obrad Sejmu prace nad nim mają się zakończyć o 14:00.

Bez namysłu

Co więcej, zbierający się o 17:00 Senat nie może do niego wnieść poprawek, bo gdyby to zrobił, musiałby je rozpatrzyć Sejm. A Sejm się już dziś ponownie nie zbierze - o 17:00 posłowie będą już prawdopodobnie w drodze do domu.

Szansy na zastanowienie nad kosztownymi zmianami nie będzie też miał prezydent. Teoretycznie głowa państwa ma na podjecie decyzji o podpisaniu ustawy 21 dni. Praktycznie jednak jest piątek, a ustawa ma wejść w życie 1 stycznia, we wtorek. Do tego czasu jej projekt trzeba nie tylko uchwalić i podpisać, ale też opublikować w Dzienniku Ustaw.

Tak właśnie kolejny raz rządzący robią coś, czego skutków nikt dokładnie nie jest w stanie ocenić. Ocenia je tylko rząd, i choć uchwalają je Sejm i Senat, a podpisuje prezydent - rząd nie daje im szans na namysł.

A jeśli chodzi o wielomiliardowe wydatki budżetu namysł byłby raczej wskazany.