Publicznie dyskutowane tematy mamy dziś dwa: podsumowania porażki Koalicji Europejskiej w wyborach do PE i wymuszone przez ich wynik zmiany w rządzie. To korzystne dla siebie zestawienie PiS może wykorzystać nie robiąc na razie nic, po prostu pozwalając na pastwienie się nad przeciwnikiem.

Można szybko, ale po co?

Czas na przeprowadzenie zmian w rządzie jest limitowany - to dwa tygodnie na decyzje o rezygnacji nowo wybranych europosłów z funkcji ministerialnych i kolejne terminy, związane z powoływaniem ich następców. Kalendarz prezydenta, którego obecność jest niezbędna do przeprowadzenia zmian, zostawia na to jednak bardzo niewiele możliwości. Mówiąc wprost - albo zmiany w rządzie zostaną przeprowadzone jutro, albo dopiero w przyszłym tygodniu.

Władze Prawa i Sprawiedliwości mają omawiać rekonstrukcyjne plany dziś po południu. Prezydent ma czas na uroczystość odwołania i powołania członków Rady Ministrów tylko jutro przed południem; o 12:00 Andrzej Duda odwiedza Wojskowy Instytut Medyczny, o 15:00 spotyka się z grupą dziennikarzy, a o 16:00 zaplanowany jest jego wylot do Azerbejdżanu, skąd prezydent wróci dopiero w sobotę. Teoretycznie uroczystość można naprędce zorganizować, ale... nie warto.

Zastanówmy się...

Z punktu widzenia Prawa i Sprawiedliwości rekonstrukcja rządu jest działaniem wymagającym istotnego namysłu. Chodzi przecież o wymianę 5, a być może 7 z 22 konstytucyjnych ministrów, zmiany powinny uwzględniać obsadę stanowiska wicemarszałka Sejmu (zwalnianego przez Beatę Mazurek), rzecznika partii i rzecznika rządu. Powinny uwzględniać układ sił w samym ugrupowaniu rządzącym (ziobryści tracą stanowisko ministerialne Beaty Kempy, gowiniści - ministra finansów Teresę Czerwińską) - wszystko to wymaga ustaleń dla zachowania równowagi, co nie musi się udać do jutra. I nie ma potrzeby.

Niech to trwa!

Dzisiejsze gazety wyraźnie pokazują, że zwłoka nie tylko PiS-owi nie zaszkodzi, ale wręcz mu pomoże. Tytuł na pierwszej stronie "Wyborczej" głosi: "Opozycja przegrała na własne życzenie", w oczy rzuca się fraza "Sztab wyborczy? To była raczej grupa towarzyska". Głębiej w numerze krytykujący Koalicję za mówiąc najoględniej niemądre narzekania komentarz: "Nie miejcie w d... małych miasteczek", dalej tekst "Pogubiona koalicja"...

W "Rzeczpospolitej": "Opozycja szuka diagnozy sytuacji i przyczyn porażki", analiza Migalskiego o tym, że Kaczyński wyczuwa nastroje lepiej niż liderzy opozycji, w "DGP" tytuł: "Trudne scenariusze dla zjednoczonej opozycji" - i tak dalej.

Czy ktoś naprawdę sądzi, że liderzy PiS chcieliby te doniosłe rozważania przykrywać czymś, co i tak nastąpi, bo musi? Że chcieliby odwracać uwagę od pastwienia się nad nieudolnością Koalicji Europejskiej, histerycznych zachowań jej zwolenników, rozżalenia wyborców i części samych kandydatów?