Nowa sportowa rzeczywistość w Polsce będzie trochę nierzeczywista. Piłka nożna, czyli 22 facetów uganiających się za piłką to – owszem – mniej niż 50 osób. Ale przypomnę, że w meczu uczestniczą nie tylko piłkarze. Tymczasem nowa sportowa rzeczywistość przygotowana przez rządzących sugeruje, że imprezy sportowe na otwartej przestrzeni będą mogły gromadzić jedynie wspomnianych 50 osób bez udziału publiczności. Wszystko oczywiście dla bezpieczeństwa, ale też bez zdrowego rozsądku.

Pamiętacie, jak Premier League zakazała piłkarzom przybijania piątek przed meczem? To jeszcze we wczesnej fazie pandemii. Nikomu nie przeszkadzało jednak, że w samym meczu piłkarze walczyli ze sobą bark w bark, nierzadko spluwając po tej walce na murawę, w towarzystwie stojącego obok kolegi.

Trochę tak samo jest z odmrażaniem polskiej piłki. Magiczne 50 osób, o których była mowa podczas konferencji premiera, ubranego w casualowy garnitur, absolutnie nie załatwia sprawy. Dlaczego? Skoro i tak utrzymujemy ludzi w reżimie sanitarnym, to przemyślmy może, ile osób potrzeba do organizacji meczu piłkarskiego. Oczywiście w wersji minimum.

Dwie piłkarskie drużyny to 22 osoby. Skoro każda z nich może przeprowadzić 3 zmiany, to potrzebujemy dodatkowych 6 miejsc. Zakładając oczywiście, że mamy na ławce trzech zawodników z pola, bo potrzeba zmiany bramkarza zdarza się rzadko i w razie czego dopuszczamy możliwość założenia rękawic przez nieetatowego bramkarza. Daje nam to w tej chwili 28 osób. Nie wyobrażam sobie, że na ławce brakuje lekarza.  No i oczywiście trenerzy. 32 osoby.

Co z sędziami? Odpuszczamy VAR, więc potrzebujemy czterech arbitrów: głównego, dwóch liniowych i technicznego. W sumie - 36 osób. By gra toczyła się płynnie, ktoś musi podawać piłki. Wersja minimum? Jeden chłopiec na linię ograniczającą pole gry. 40 osób.

Skoro na mecze nie będą mieli wstępu kibice, to trzeba ten mecz pokazać w telewizji. Przecież głównie o to chodzi. Przyjmijmy wersję absolutnego minimum (na którą nie zgodzi się zapewne żadna telewizja) - mecz pokazywany jedną kamerą. Na stadionie potrzebny jest więc operator i przynajmniej jeden technik. Ignorujemy ludzi zbędnych, czyli dziennikarzy i komentatorów, bo wszystko można zrobić ze studia. 42 osoby.

A co przed meczem i co z ludźmi, których nie widać? Ktoś musi ten stadion przecież otworzyć. Niech będzie to jeden dozorca. Do tego jedna osoba sprzątająca korytarze, szatnie itp. Niech będzie tylko jeden specjalista od murawy. 45 osób.

Do tego ochrona. Puśćmy wodzę fantazji, że jeden ochroniarz obstawia kilkanaście wejść na stadion, mogący pomieścić kilka lub kilkanaście tysięcy ludzi. Do tego ktoś z władz, który przypilnuje wszystkich epidemicznych procedur. Funkcja ważna, więc oddajmy tutaj 2 miejsca. Razem 47 osób. Hurra! Zmieściliśmy się w limicie. 

A teraz na poważnie. Sama ławka rezerwowych musi być o wiele szersza, by trener miał jakiekolwiek pole manewru. Sztab to nie tylko lekarze, ale też np. dyrektor sportowy, który pilnuje procedur. Jeśli chodzi o transmisję, to proszę mi wierzyć - jeden człowiek i jedna kamera to marzenie ściętej głowy. Jeden technik nie przeciągnie kabli przez cały stadion. Do tego inżynierowie wozów, które zaparkowane są na terenie stadionu, na terenie klubu. Technicy, których na stadionie nie widać, ludzie od murawy, pracownicy przygotowujący bandy reklamowe, ludzie od rysowania linii, menadżerowie, którzy czuwają nad wszystkim.

Piłkarski mecz - nawet w wersji minimum - to potężna machina z wieloma trybikami. To trochę jak samochód. Można zostawić koła, silnik i kierownicę, ale czy jazda bez pasów, zagłówków, świateł i hamulców będzie bezpieczna?

Dodam tylko, że w Bundeslidze podczas pandemii do organizacji meczu potrzebnych będzie około 300 osób.

Najnowsze informacje o walce z koronawirusem w Polsce i na świecie znajdziesz w naszej relacji!