"Sexify" to kolejna polska produkcja Netfliksa. Serial o trzech studentkach, które łączą siły przy pracy nad aplikacją dotyczącą seksu, trafia dziś na popularną platformę streamingową. W czasie wirtualnej premiery dziennikarzom pokazano dwa pierwsze odcinki. Jakie robią wrażenie?

Pewnie znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to skandal, hańba, demoralizacja i upadek obyczajów.  Że to antypolski spisek wiadomych sił i dowód na to, że źle się dzieje nad Wisłą. Ja nie mam takiego wrażenia. Choć nie czekałem z niecierpliwością na ten projekt, premierowy pokaz mnie wciągnął, pozytywnie zaskoczył i wzbudził ciekawość, jak dalej potoczy się zaprezentowana historia.

Jedną z osób, których obecność w ekipie przekonała mnie do rzucenia okiem na "Sexify", jest Piotr Domalewski, który razem z Kaliną Alabrudzińską odpowiada za scenariusz i reżyserię. W "Cichej nocy" i "Jak najdalej stąd" pokazał, że umie opowiadać ciekawe historie z młodymi ludźmi w rolach głównych, potrafi ich prowadzić, wyłapywać talenty (świetna Zofia Stafiej w "Jak najdalej stąd") i wkładać im w usta (co nie każdemu się udaje) dobrze brzmiące, mięsiste dialogi. 

Nie będę ukrywał, że z ciekawością czekam na jego kolejne projekty. Jesienią Netflix ma pokazać osadzony w latach 80. film kryminalny Domalewskiego "Hiacynt" z Tomaszem Ziętkiem w roli głównej (zbieżność nazw ze słynną "akcją Hiacynt" nie jest tu przypadkowa). W październiku 2020 r. dowiedzieliśmy się, że reżyser chce wziąć na warsztat sprawę Nangar Khel - inspiracją dla scenariusza ma być świetna książka dziennikarki Onetu Edyty Żemły, o której pisałem tutaj. 

Co się może podobać w "Sexify"? Dużym plusem jest fakt, że role głównych bohaterek (Aleksandra Skraba, Sandra Drzymalska i Maria Sobocińska) powierzono aktorkom, które mimo krótszej lub dłuższej filmografii trzeba uznać za nowe twarze. Twórcy nie wyszli ze znanego nam aż za dobrze założenia, że produkcję musi "sprzedać" widzowi ktoś, na kim opierał się także sukces 20 innych. Na drugim i trzecim planie mamy co prawda Małgorzatę Foremniak i Cezarego Pazurę (to filmowi rodzice jednej z bohaterek), Zbigniewa Zamachowskiego, Wojciecha Solarza czy Ewę Szykulską, która wyciska bardzo dużo z niepozornej na pierwszy rzut oka rólki pani portier w akademiku. Rządzi jednak i ton nadaje młode pokolenie - i bardzo dobrze.

Kolejny plus należy się twórcom serialu za przyjętą konwencję opowiadania. Nie poszli (przynajmniej w dwóch pierwszych odcinkach) ani w kierunku taniego skandalu i terapii szokowej, ani w stronę ideologicznej pogadanki - w obu przypadkach serial mógłby stać się przerysowanym i niestrawnym koszmarkiem. Bardziej interesuje ich podejmowanie pewnego rodzaju gry z widzem, czasem puszczanie do niego oka czy udowadnianie, że nie każda scena musi się skończyć tak, jak podpowiada mu wyobraźnia i przyzwyczajenie. Odcinki nie są zlepkiem - czego można byłoby się obawiać - kolejnych scen seksu połączonych pretekstową fabułką. 

Historia jest opowiadana z humorem i lekkością, dynamicznie i teledyskowo pokazana, a do tego okraszona pełną energii, wpadającą w ucho muzyką Radzimira "Jimka" Dębskiego. Właśnie w takich warunkach poznajemy Paulinę, Monikę i Natalię. Ta ostatnia jest prymuską na  studiach informatycznych i bardzo angażuje się w pracę nad aplikacją, która ma jej pomóc rozwinąć skrzydła. Początkowo chce, by dotyczyła ona snu, ale z czasem weryfikuje swój pomysł... Z koleżankami różni ją wiele - choćby stosunek do nauki i tzw. studenckiego życia - ale ich drogi z czasem się łączą, m.in. za sprawą cienkich ścian akademiku. Projekt zamiast w stronę snu idzie w zasygnalizowanym w tytule serialu kierunku seksu, a ściślej mówiąc - kobiecego orgazmu.

Wspomniana wcześniej lekka konwencja sprawia, że łatwo jest przymknąć oko na pewne sytuacje, których prawdopodobieństwo mogłoby być w prawdziwym życiu dyskusyjne czy nieuchronne dotykanie schematów (w końcu czy da się pokazać prymuskę w sposób, który ani trochę nie dotknie wizji znanej nam od lat z produkcji dla młodych widzów?). Na szczęście twórcom w pierwszych dwóch odcinkach udaje się uniknąć nadmiaru obu tych elementów, a widz nie ma większych powodów do ziewania czy zgrzytania zębami. Pewnie spora w tym zasługa młodych aktorek - ożywiają one swoje bohaterki w taki sposób, że każdej z nich możemy być ciekawi. Od widza i jego charakteru będzie zależeć, której z trójki dziewczyn będzie kibicował.

Podsumowując - punkt wyjścia jest dobry i oby kolejne odcinki nie zepsuły tego wrażenia. Jest luz, wdzięk i lekkość, czyli rzeczy, których wszyscy teraz łakniemy (nie tylko w kinie). Jest szansa na inteligentną rozrywkę nie tylko dla nastoletnich widzów, a przy okazji opowieść o dorastaniu, odkrywaniu siebie i budowaniu relacji. Czego chcieć więcej?