Jak łatwo i zdecydowanie niektórzy wierzą dziś Marcinowi P. Czy to nie ten sam czar, który przed laty urzekł polityków, prokuratorów, profesorów i innych?

Jak łatwo i zdecydowanie niektórzy wierzą dziś Marcinowi P. Czy to nie ten sam czar, który przed laty urzekł polityków, prokuratorów, profesorów i innych?
Marcin P. po zakończeniu środowego przesłuchania /PAP/Radek Pietruszka /PAP

Marcin P. chyba całkiem dobrze bawił się przed komisją śledczą. Najlepiej, gdy posłowie na siłę grali w pytaniach do swojej politycznej bramki. Momentami zdawało się, że bawić będzie się tak do łez. Z drugiej strony mam wrażenie, że dziś byliśmy świadkami rodzenia się nowej linii obrony. Chyba, że to po prostu cyniczna zagrywka.

Choć pytań padło wiele to tym kluczowym i wciąż bez odpowiedzi pozostaje to: czy i na ile można wierzyć Marcinowi P.? Nie był tak dobrze przygotowany jak do rozpraw sądowych.  Pewnie dlatego, że dużo łatwiej przewidzieć ich przebieg. Ze względu na zakaz pisania o tym, jakie słowa padają podczas procesu karnego, którym sąd objął dziennikarzy, nie mogę odnieść się do wielu kwestii. Jak na moje ucho jednak nie zawsze to, co padło na komisji śledczej, pokrywało się z tym, co słyszałem wcześniej w sądzie. Dziwi mnie też, że o niektórych wątkach Marcin P. rozmawiał z posłami tak poważnie, jakby wcześniej wcale nie umniejszał ich znaczeniu.  

Wbrew zapowiedziom jego adwokata nie było dziś na wstępie oświadczenia Marcina P. Były za to odniesienie do polityków. Najwięcej chyba do prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który w trakcie przesłuchanie kilkukrotnie na Twitterze zaprzeczał słowom Marcina P. Adamowicz, który sam ma poważne kłopoty z wiarygodnością -  przez swoje oświadczenia majątkowe i ewidentne powiązania miasta ze spółkami z grupy Amber Gold i OLT Express - to teraz łatwy cel do tego typu ataków. Marcin P. pokazał, że wciąż doskonale czuje koniunkturę. Także polityczną.  

Kłamstwa jednak - na bieżąco w trakcie przesłuchania - zarzucali Marcinowi P. także inni. Choćby przywoływani przez niego dziennikarze czy byli współpracownicy. Unikanie odpowiedzi na niektóre pytania też wyszło Marcinowi P. bardzo dobrze. Wygląda na to, że częściej chodziło o stworzenie pewnego wrażenia, grę na prostych emocjach. Trudno bowiem w wielu pytaniach, na które odpowiedzi nie było, dostrzec coś, co mogło by uniemożliwić obronę Marcinowi P. przed sądem. A taki - zgodnie z zapowiedzią jego obrońcy - miał być powód unikania odpowiedzi.

Czy to nie podobne metody, ten sam czar, który przed laty urzekł tak wielu? Nie wiem. Co najmniej dobrych kilka dni zajmie mi zestawienie informacji z sądu i komisji oraz ich dogłębne przemyślenie. Dziwie się tym, którzy w oparciu o zeznania Marcina P. wysuwają już dziś zdecydowane wnioski.