Słowa, które usłyszano na Ziemi podczas słynnej misji Apollo 13, są w mojej ocenie idealnym komentarzem do wyemitowanego w TVP filmu "Nic się nie stało". Stało się bowiem. Kontekst i polityczna potrzeba są jasne.

Zacznijmy od podstawowych faktów. Film nie pokazał niczego nowego w sprawie Krystiana W. A o tej właśnie sprawie opowiadał w 100 procentach. Nie był to też film o pedofilii wśród elit, a niejednokrotnie czytałem, że temu produkcja ta będzie poświęcona. Przedstawiono natomiast znaną już dobrze narrację, opisaną wcześniej wielokrotnie. Jednak bez dowodów, bez poszerzenia o nowe fakty. Domysły i spekulacje. Jako widz spodziewałem się czegoś więcej. Także jako czytelnik tekstów osób, które od lat opisywały to, co działo się w "Zatoce Sztuki". Choćby Bożeny Aksamit i Piotra Głuchowskiego, Mikołaja Podolskiego czy Katarzyny Włodkowskiej. Także jako dziennikarz, który opisywał działania służb i wymiaru sprawiedliwości w sprawie "Krystka", czy jako reporter, który wysłuchał skazującego wyroku wobec Krystiana W. i uzasadnienia tego wyroku, w którym dokładnie został opisany sposób działania sprawcy i jego brak skrupułów.

Krystian W. odsiaduje aktualnie wyrok 3 lat więzienia za gwałt na 16-letniej uciekinierce z Domu Dziecka. Gwałt, do którego doszło w Pucku. Historia ta w filmie została przedstawiona, ale nie wybrzmiała w niej wyraźnie informacja o karze dla sprawcy. Podobnie jest z tym, że aktualnie przeciwko Krystianowi W. toczy się proces. Oskarżony jest on w nim o kilkadziesiąt przestępstw w tym o 40 przestępstw seksualnych, wobec 33 kobiety. 25 z nich stało się ofiarami Krystiana W. zanim osiągnęły pełnoletniość, kolejnych 5 przed ukończeniem 15. roku życia.

W procesie tym za 5 przestępstw przeciwko wolności seksualnej, w tym płatny seks z dzieckiem, odpowiada przedstawiony w firmie Marcin T., związany z dawną Zatoką Sztuki. Jest też kolejny mężczyzna, który oskarżony jest o przestępstwa seksualne, oraz dwie osoby, którym przedstawiono zarzuty związane z nakłanianiem nastolatek do zmiany zeznań lub składania fałszywych zeznań. Proces ten toczy się - ze względu na dobro pokrzywdzonych - za zamkniętymi drzwiami.

Zabrakło też informacji o tym, że Krystian W. usłyszał zarzut w śledztwie dotyczącym doprowadzenia do targnięcia się na życie 14-letniej Anaid z Gdańska (Dziewczynka targnęła się na życie w 2015 roku). Chodziło o zakazane nawiązywanie kontaktów, w celu popełnienia przestępstwa o charakterze seksualnym. W tej sprawie w grudniu 2019 roku do sądu trafił akt oskarżenia, choć śledczym nie udało się udowodnić w śledztwie, że to Krystian W. przyczynił się do samobójstwa Anaid.

Dziś w sieci nie brakuje komentarzy, że nastolatki same sobie były winne. Takie podejście jest oczywiście błędne i musi wynikać z niezrozumienia sprawy. Produkcja w Telewizji Publicznej powinna w mojej ocenie jednak problem dokładnie wyjaśniać i przedstawiać, w jak okrutny sposób działał "Krystek". Głównie po to, by uchronić potencjalne, kolejne ofiary, przed osobami, które w ten sposób mogą działać.

Owszem, szeroko pojęta prokuratura w tej sprawie zawodziła. Przynajmniej na początku. Tylko dzięki determinacji mamy Anaid udało się historię nagłośnić i ruszyć, zmienić prowadzącą sprawę jednostkę i śledczych, co ostatecznie zaowocowało wspomnianym już przeze mnie procesem. To jednak też zostało wielokrotnie opisane przez media wszelkiej maści.

Dlaczego "Houston mamy problem"? Po dyskusji w studiu, tuż po emisji filmu pojawiły się zapowiedzi pozwów ze strony ludzi wpływowych i bogatych, wobec których padły ciężkie oskarżenia, niepoparte jednak żadnymi dowodami. Same zdjęcia popularnych osób, które bywały w popularnym klubie niczego nie dowodzą.

To trochę tak jakby ktoś kogo sfotografowano na Placu św. Piotra albo w dowolnym kościele, miał tłumaczyć się z pedofilii w Kościele katolickim. Przecież wszyscy wiemy, że i wśród księży "czarne owce się trafiają" i że instytucjonalnie te "czarne owce" chroniono przez lata. Film ten miał być rzekomo przeciwwagę dla spraw pedofilów w sutannach.

Nie widzę sensu w budowaniu jakiejkolwiek przeciwwagi. Każde przestępstwa pedofilskie trzeba wyjaśniać i bezwzględnie karać. Bez względu na to czy stoi za nimi ksiądz, reżyser, dziecko polityka, celebryta czy anonimowa osoba. I w sprawie Krystiana W. tak się dzieje. A sprawy celebrytów (na razie) nie ma. Nigdy nie zgłosiły się pokrzywdzone w śledztwie dotyczącym Krystiana W., nie trafiono na celebryckie tropy. A jeśli trafiono, to prokuratura nie znalazła dowodów, by zawrzeć je w akcie oskarżenia.

Być może więc specjalny zespół, o którym po emisji filmu, mówił wiceszef resortu sprawiedliwości ma sens? Zadaje sobie to pytanie, choć mam też nieodparte wrażenie, że było to zagranie pod publiczkę. Choćby dlatego, że sprawą prokuratura zajmowała się głównie za rządów Zjednoczonej Prawicy. Wcześniej popełnione błędy zniwelowano, na tyle na ile można było. Jeśli można było zrobić więcej, to dziwić może fakt, że Teresa Rutkowska-Szmydyńska, która była szefową Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, kiedy w sprawie Krystiana W. zapadały kluczowe decyzje, została później Prokuratorem Regionalnym w Gdańsku. Jeśli w tej sprawie rzeczywiście jest tyle zaniedbań, dlaczego do podjęcia decyzji o konieczności ich wyjaśnienia potrzebny był film, który nie przedstawiał żadnych nowych faktów?

Być może jego emisja spowoduje, że zaczną zgłaszać się kobiety rzekomo pokrzywdzone przez tak zwanych celebrytów? Tego nie wiem. Rzekomo, bo w filmie nie udowodniono, nie uprawdopodobniono nawet, by takie fakty miały miejsce. Jeśli rzeczywiście "sprzedawano" dziewczyny - nieważne już czy małoletnie czy nie - znanym, bogatym i wpływowym, to miejmy nadzieję, że potencjalne pokrzywdzone nie wystraszą się politycznego rozgrywania tego tematu i zdecydują się na złożenie zeznań. Bez tego sprawców rozliczyć się nie da, a sprawa pozostanie zawsze sferą domysłów i spekulacji. Politycy i politykujący dziennikarze będą mieć użytek. Tak samo jak z próby robienia "kozła ofiarnego" z Krystiana W. Mężczyzny, który bezsprzecznie krzywdził dzieci. Na to akurat dowody są.