Sam nie wiem, czy denerwować się na profesora Piotra Glińskiego, czy raczej mu współczuć.

Ile razy poważny człowiek z najwyższym naukowym tytułem może wchodzić do tej samej rzeki i pozwalać wykorzystywać się w grze politycznej, na którą nie ma najmniejszego wpływu? Czy naprawdę nie rozumie, że jest tylko niezwykle wygodnym dla Jarosława Kaczyńskiego figurantem, a jego szanse objęcia funkcji premiera rządu technicznego są w obecnej konfiguracji politycznej żadne? Dlaczego uznał, że warto wystawiać się na pośmiewisko i trwonić profesorski autorytet? Czy jest to żądza władzy, chęć zaistnienia w mediach, czy też bezwolne podporządkowanie się prezesowi Prawa i Sprawiedliwości?

Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na te pytania, ale jest mi zwyczajnie przykro, kiedy patrzę na sposób, w jaki jest on - za własnym przyzwoleniem - traktowany.