O tym, że parlamentarna opozycja nie jest jednolitą, zwartą, mającą wspólne cele siłą polityczną nie trzeba przekonywać nikogo, kto choćby trochę interesuje się przebiegiem zdarzeń na polskiej scenie publicznej. Inaczej niż w poprzedniej kadencji, nie działa ona już pod dyktando Platformy Obywatelskiej, a Grzegorz Schetyna nie sprawuje w niej funkcji dyktatora.

Każde z ugrupowań opozycyjnych ma własne interesy i poważne różnice pomiędzy nimi mogą się z czasem okazać znacznie większe niż gotowość do zbudowania solidarnego frontu przeciw Zjednoczonej Prawicy.

W dodatku jeżeli którekolwiek z nich zechce poprzeć zaproponowaną przez obóz władzy ustawę, ponieważ będzie ona zgodna z jego programem, zostanie natychmiast oskarżone przez pozostałe o zdradę. Nie będą się liczyć żadne argumenty merytoryczne, z którymi dumnie obnosiły się ich komitety wyborcze przed 13 października, ale wyłącznie motywacje polityczne i chęć przedstawienia tylko siebie jako głównego wroga Prawa i Sprawiedliwości.

Mając przeciw sobie potężnie skłóconych i nadmiernie przekonanych o swojej wyższości nad opozycyjnymi konkurentami polityków Koalicji Obywatelskiej, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Lewicy oraz Konfederacji Jarosław Kaczyński może ich swobodnie rozgrywać kontynuując politykę dobrej zmiany.