Wszyscy słusznie krytykują od kilku dni skrajnie chamskie, seksistowskie wystąpienie prezydenta Legionowa Roman Smogorzewskiego podczas lokalnej konwencji wyborczej. Nie oszczędzają go ani polityczni wrogowie, ani sojusznicy. Przy okazji obrywa się też obecnemu na tym spotkaniu i nie reagującemu na ohydne zachowanie Smogorzewskiego rzecznikowi Platformy Obywatelskiej Janowi Grabcowi.

Obaj panowie zasłużyli na mocne słowa i powinni ponieść konsekwencje swojego zachowania, oczywiście proporcjonalnie do stopnia winy. Mnie zastanawia jednak i niepokoi jeszcze jeden aspekt tej sprawy.

Nie mogę zrozumieć, dlaczego przeciwko temu, w jaki sposób charakteryzował kandydujące do samorządu Legionowa kobiety jego prezydent zdecydowanie i od razu nie zaprotestowały one same. Słysząc to, co mówił o nich Smogorzewski powinny zareagować natychmiast i mocno, oczywiście w zupełnie innym stylu niż on.

Żadna z nich nie zdobyła się jednak na odwagę publicznego wyrażenia dezaprobaty, chociaż na pewno wszystkie poczuły się urażone i obrażone. Czyżby obawiały się dać wyraz swojemu niezadowoleniu? A przecież w ostatnich miesiącach głośno jest na całym świecie o ujawnianiu i surowym karaniu przypadków molestowania seksualnego, każda kobieta ma więc prawo oczekiwać potępienia niewłaściwych zachować swojego przełożonego wobec niej.

Może takie formy zwracania się do pań nie są niczym nadzwyczajnym w legionowskim magistracie? Może strach przed utratą posady lub dobrego miejsca na liście wyborczej pozwala kobietom uczestniczącym w tamtejszym życiu politycznym znosić seksistowskie zaczepki i tolerować chamstwo tego, który powinien dawać przykład kultury osobistej oraz urzędniczej?

Nie wiem, jakie były przyczyny tego milczenia, ale kiedy słuchałem plugawego rechotu Smogorzewskiego i oglądałem wręczającego mu z wielkim uznaniem szablę Grabca cały czas czekałem właśnie na reakcję którejś z wywoływanych przez tego pierwszego pań. Niestety, nie doczekałem się i to było dla mnie najsmutniejsze na konwencji wyborczej w Legionowie.