„Czerwone berety” w ogniu walki o pamięć historyczną (zdj. ilustracyjne) /Andrzej Hrechorowicz /PAP

Przy okazji zarządzonego przez Ministerstwo Obrony Narodowej przeglądu izb tradycji w jednostkach Wojska Polskiego w celu usunięcia z nich treści promujących komunistyczny, reżim PRL, wybuchł spór o "Czerwone berety", czyli stacjonującą od dziesięcioleci w Krakowie 6. Brygadę Powietrznodesantową (wcześniej 6. Pomorską Dywizję Powietrzno-Desantową).

Wszystko zaczęło się od wywiadu nowego dyrektora Centralnego Archiwum Wojskowego, doktora habilitowanego Sławomira Cenckiewicza, dla miesięcznika "Polska Zbrojna", w którym powiedział on, że nie chciałby, żeby "siedziba archiwum mieściła się przy ul. Czerwonych Beretów". I dodał: "bo wiemy, kim był ich współtwórca i patron gen. Rozłubirski. Polska ma jedną tradycję komandosów - to cichociemni i żołnierze gen. Sosabowskiego! Im należy się nasza pamięć! Pogodzenie dwóch tradycji - LWP i Wojska Polskiego jest niemożliwe".

Warto przypomnieć, że generał Edwin Rozłubirski był żołnierzem Armii Ludowej w batalionie "Czwartaków", dzielnie walczącym w Powstaniu Warszawskim, za udział w którym otrzymał Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari od Komendanta Głównego Armii Krajowej gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. Potem długo dowodził uważanymi za najlepszą jednostkę tego typu w Układzie Warszawskim "Czerwonymi beretami", na czele których wkraczał w 1968 roku do Czechosłowacji, ale kilka miesięcy wcześniej odmówił użycia jej do tłumienia studenckich buntów w Krakowie, co podobno było powodem odwołania go z tej funkcji.

Słowa szefa CAW oburzyły byłego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, który przypomniał na łamach "Dziennika Polskiego", że 6. BPD jest od lat naszą wojskową wizytówką w NATO, a "zanim jeszcze wstąpiliśmy do Sojuszu, ci żołnierze wysyłani byli na Bałkany jako elita elit".

Na znak protestu z zasiadania  w Radzie Programowej Wojskowego Instytutu Wydawniczego (wydawcy "Polski Zbrojnej") zrezygnował krakowski korespondent wojenny Marcin Ogdowski.

To obrażanie pamięci dziesiątków tysięcy żołnierzy, którzy zginęli w walkach z Niemcami na Wschodzie. I odbieranie sensu służby milionom poborowych i zawodowców, którzy założyli mundur pod 1945 r. Wśród nich chłopakom z desantu, dla których czerwony beret pozostaje powodem do dumy - powiedział gazecie.

Podobną opinię w rozmowie z "DP" wyraził szef Związku Polskich Spadochroniarzy w Krakowie Jerzy Trojanowski, przypominając, że to były dowódca "Czerwonych beretów" organizował pogrzeb gen. Stanisława Sosabowskiego na Powązkach Wojskowych.

Bardzo rozsądnie zabrzmiał na tych samych łamach głos młodego historyka wojskowości z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie i sekretarza Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego dr. Przemysława Wywiała, z którym w pełni się solidaryzuję: "Dobrze, że się historię weryfikuje, ale nie należy automatycznie wymazywać wszystkiego co było po 1945 r. Byli wtedy w wojsku ludzie, którzy usilnie sprzyjali systemowi, ale byli też porządni żołnierze."

W tym kontekście pragnę przypomnieć wielokrotnie powtarzaną przez śp. pułkownika Ryszarda Kuklińskiego tezę, że Sztab Generalny Ludowego Wojska Polskiego był najbardziej antykomunistyczną strukturą w PRL, a także w wielu jednostkach liniowych służyli oficerowie nienawidzący komunizmu i starający się na miarę swoich możliwości pozostać patriotami pomimo sowieckiego zniewolenia.

Rozumiem i podzielam pogląd dr. hab. Sławomira Cenckiewicza, że "pogodzenie dwóch tradycji - LWP i Wojska Polskiego jest niemożliwe", ale nie należy generalizować, ponieważ nie wszyscy oficerowie LWP zasługują hurtem na potępienie i trzeba umiejętnie wyważyć ich indywidualne zasługi oraz winy.