Prawdziwego pojednania i przebaczenia jeszcze nigdy nie udało się zbudował na fałszu i przemilczeniach. Szkoda, że greckokatolicki arcybiskup Światosław Szewczuk zmarnował kolejną okazje.

Dziś w sekretariacie Konferencji Episkopatu Polski w Warszawie odbyła się promocja wywiadu-rzeki pt. "Dialog leczy rany", autorstwa greckokatolickiego hierarchy Światosława Szewczuka z Ukrainy, używającego tytułu arcybiskupa większego Kijowa i Halicza. Wstęp do tej publikacji napisał ks. kard. Stanisław Dziwisz. Spotkanie zorganizowała Katolicka Agencja Informacyjna.  Na sali obok autora zasiedli między innymi ks. kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, i biskup Artur Miziński z Lublina, sekretarz generalny episkopatu, oraz prezydent Bronisław Komorowski, ambasador Andrij Deszczycia i Piotr Tyma, szef Związku Ukraińców w Polsce. Przedstawicieli rodzin ofiar UPA jednak nie zaproszono, chociaż, jak wcześniej zapowiedziano, miano poruszyć sprawy ich dotyczące.

Spotkanie zaczęło się od kilku wpadek. Prowadzący nie potrafił wymówić nazwiska ambasadora i greckokatolickiego terminu "archieparchia". Natomiast inny organizator stwierdził, że autor urodził się .... w 1917 roku. Jednak nie te wpadki, ale dalsze fragmenty spotkania były zaskakujące. Przede wszystkim, poza ustawicznym odmienianiem słów "dialog" i "pojednanie" przez wszystkie przypadki zabrakło konkretów, które odnosiłyby się do nabrzmiałych relacji tak pomiędzy Polską a Ukrainą, jak i pomiędzy Cerkwią greckokatolicką a Kościołem rzymskokatolickim na Ukrainie. Arcybiskup Szewczuk, nawiasem mówiąc, świetnie władający językiem polskim, uchylił się od odpowiedzi na pytanie o stosunek Cerkwi do postaci Stepana Bandery i ideologii banderowskiej, zasłaniając się brakiem odpowiedniej wiedzy. Było to bardzo nieszczere, bo przecież podwładni mu biskupi i księża od lat biorą czynny udział w gloryfikacji nacjonalistów ukraińskich, święcą pomniki i epitafia tak samego Bandery, jak i członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz SS Galizien. I jakoś "brak wiedzy" im w tym nie przeszkadza.

Arcybiskup pytany z kolei o "mapę drogową" rozwoju relacji polsko-ukraińskich nie wspomniał ani słowem, jak i kardynał Nycz, o przypadającej w tym roku 75. rocznicy apogeum ludobójstwa Polaków na Kresach Wschodnich. Chodzi o Krwawą Niedzielę - 11 lipca 1943 roku, kiedy to sotnie UPA, wspierane przez ukraińskich chłopów (często podjudzanych przez ukraińskich duchownych), zaatakowały 100 polskich wiosek, osad i przysiółków na Wołyniu, mordując w barbarzyński sposób rzymskokatolickich wiernych i księży w kościołach i kaplicach. Pięć lat temu przedstawiciele Kościoła i Cerkwi podpisali wprawdzie z tej okazji 70. rocznicy wspólną deklarację, ale nie nazwali ludobójstwo po imieniu, ani też nie określili sprawców. Wszystko wskazuje, że w tym roku będzie podobnie.

Gość z Kijowa i i metropolita warszawski oraz organizatorzy spotkania nie odnieśli się też do faktu, że obecnie na Ukrainie jest zakaz ekshumacji polskich ofiar, a prawie 85% Polaków pomordowanych przez UPA i SS Galizien nadal nie ma swoich grobów. Jak widać wspomniana deklaracja pozostała tylko na papierze. Szczególnie dotyczy to zawartego w niej następującego zdania: Widzimy też potrzebę godnego upamiętnienia ofiar w miejscach ich śmierci i największego cierpienia.

Innych niedopowiedzeń w czasie promocji też nie brakowało. Były także polityczne wstawki, w tym prezydenta Komorowskiego, który w czasie sprawowania swego urzędu jakoś nie miał odwagi nazwać ludobójstwa po imieniu. Oczywiście sięgnę po wywiad-rzekę, ale wiele się po nim nie spodziewam. Pomimo jego tytułu widać, że "zamiatanie pod dywan" trwa Cerkwii greckokatolickiej trwa nadal. Zresztą nie tylko w tej sprawie co jako prawnuk duchownego tego obrządku stwierdzam ze smutkiem. Prawdziwego pojednania i przebaczenia jeszcze nie udało się zbudować na fałszu i przemilczeniach. Szkoda, że greckokatolicki arcybiskup Światosław Szewczuk zmarnował kolejną okazje.