Pojawił się znienacka. Pewnego dnia mój młodszy syn Jasiek oświadczył, że przez ferie świąteczno-noworoczne nie ma kto się nim w szkole zajmować i trzeba go wziąć na przechowanie (łysego Edmunda oczywiście, nie Jaśka). Więc wzięliśmy. Nie sprawiał kłopotu. Siedział w akwarium i nie wadził nikomu. Ale jakoś tak w ten świateczny czas wydawał nam się coraz bardziej smutny, by nie rzec, ponury. Nie pomagały kolorowe lampki, spacery po podłodze, regularne karmienie. Leżał cały dzień, czasem drapał, skrobał, stukał w szybę i... tyle. Po jego minie właściwie trudno było cokolwiek wyczytać. Ot, melancholik. W Wigilię nie odezwał się ani słowem.

Trwaliśmy w tym wzajemnym bezruchu parę dni. W końcu jednak coś trzeba było z tym zrobić. Dłuższy spacer był nierealny nie tylko ze względu na niską temperaturę. Pojawiła się propozycja kąpieli. Kąpieli "na karpia", czyli w wannie. Nalaliśmy wody, odczekaliśmy, aż się trochę odstoi i zaproponowaliśmy Edmundowi coś na kształt spa. W pierwszej chwili nie był zachwycony i usiłował się jak najszybciej wydostać, jakby nie umiał pływać. Sprawdziliśmy w internecie. Piszą o nim - wodny, powinien więc umieć pływać. Spróbowaliśmy raz jeszcze i... Edmund cały się rozpromienił. Pływał, nurkował, znów pływał. W prawo, w lewo, w górę w dół. Od końca wanny, do końca. Podobało mu się. Bardzo...

Przeczuwaliśmy niestety, co z tego wyniknie. Dopóki świat Łysego Edmunda ograniczał się do małego akwarium, jakoś to znosił. Teraz odkrył, że świat może być znacznie wiekszy. Nie jest to może jeszcze wolność, ale niewola jakby mniej daje o sobie znać. Teraz po powrocie do akwarium Edmund nie leżał już zrezygnowany, ale wyraźnie zły kombinował, jakby się z niego wydostać, większość czasu spędzając oparty o szybę. Cóż było robić, jego kąpiele stały się codziennym porannym i wieczornym rytuałem, komplikując rodzinna kolejkę do wanny i skazując cześć z nas na prysznic. Jakość kąpieli Edmunda zaczęła się poprawiać, na dnie wanny rozkładaliśmy mu kilkanaście muszli, by miał się czym zajmować. I zajmował się. Łebska z niego bestia. Choć łysa.

Ferie się skończyły. Łysy wrócił tam, gdzie jego miejsce. Przy okazji Jasiek dowiedział się od koleżanek, że Łysy nie jest Edmund, tylko Ernest. Wszystko jedno. Dla mnie pozostanie Edmundem. Kolejki do wanny się skróciły, muszelek już nie trzeba wyjmować, ale... jakoś tak łyso. Negocjujemy ze szkołą w sprawie miejsca na większe akwarium, żeby miał gdzie pływać. Być może dokupimy mu jakąś Edmundową. By żyło mu się lepiej. Nie wykluczam, że może czasem... zabierzemy go do domu na weekend. Nie miała baba kłopotu... Ale skoro mamy w domu Psa z Kulawą Nogą, znajdzie się czasem i miejsce dla żółwia...

PS: zdjęcie na życzenie...