Pytanie, dlaczego ONI tego czy tamtego nie rozumieją, dlaczego nie potrafią z NAMI normalnie rozmawiać nie jest w społeczeństwie nowe. Wydaje się jednak, że w ostatnich latach staje się wręcz nieznośnie aktualne i co gorsze, nie widać okoliczności, które mogłyby tę aktualność zmniejszyć. Podziały polityczne są u nas jeszcze głębsze niż kiedyś, wiszą nam nad głową nawet w sprawach pozornie z polityką nie związanych. Duszą nas, uniemożliwiają dyskusję, sprawiają, że często wolimy w ogóle nie rozmawiać.

Tak się stało, że nie rozmawiamy nawet z ludźmi, z którymi przed 1989 rokiem zgadzaliśmy się niemal we wszystkim. Nie jest to oczywiście tylko polski problem, ale u nas między innymi ze względu na Katastrofę Smoleńską stał się szczególnie dotkliwy. I nie ma z tej sytuacji prostego wyjścia, bo żądanie wnikliwego wyjaśnienia tego, co się tam stało i rzeczywistego rozliczenia winnych rozbija się tak gigantyczne pokłady niechęci, że trudno liczyć na szybki przełom.

Być może jednak w określeniu stanu zawieruchy umysłowej, w której się znaleźliśmy pomoże nieco obserwacja psychologów z University of Michigan. Wyniki ich badań, opublikowane w czasopiśmie "Psychological Science" wskazują, że nawet w sytuacjach ekstremalnych nie jesteśmy w stanie wczuć się w emocje ludzi, którzy prezentują inne niż my poglądy polityczne. Empatia wyraźnie nie sięga przez linie podziałów politycznych.

To dość szokujące wnioski. Przykłady z życia codziennego pokazują jednak, że też zaskakująco prawdziwe. Amerykanie prowadzili te badania oczywiście u siebie, ale temperatura sporów politycznych w USA nie odbiega tak znacznie od tego, co widzimy u nas. I tam i tu obecna władza obiecywała, że będzie lepsza od poprzedniej, że wprowadzi "politykę miłości" lub zrealizuje hasło "Yes, we can" i... nic z tego nie wyszło. I tam, i tu, coraz częściej od naszych rzeczywistych poglądów na sprawy fundamentalne, ważniejsze staje się to, czy jesteśmy za czy przeciw aktualnej władzy.

Eksperymenty dotyczyły dość pierwotnych emocji związanych z odczuwaniem zimna lub pragnienia. Badano na przykład grupę osób stojących zimą na przystankach w Ann Arbor w stanie Michigan (każdy kto był w Michigan wie, jak tam może być zimno). Dawano im do przeczytania krótką historię o turyście, demokracie lub republikaninie, który gubi się w czasie zimowej wędrówki w lesie i nie ma ze sobą wystarczających zapasów. Proszono o próbę opisu jego wrażeń i porównywano te opisy z opiniami osób pytanych o to samo w cieple pomieszczeń pobliskiej biblioteki.

Okazało się, że zmarznięte osoby z przystanków zdecydowanie bardziej niż te z biblioteki utożsamiały się z cierpieniem zagubionego wędrowcy, jeśli był sympatykiem tej samej partii, co one. Jeśli należał do wyborców drugiej partii, i zmarznięci, i ogrzani oceniali go mniej więcej tak samo obojętnie. Podobne wyniki przyniosły badania prowadzone wśród ochotników odczuwających silne pragnienie, których karmiono wcześniej słonymi przekąskami. I oni byli bardziej wrażliwi tylko na pragnienie wyborcy tej samej partii.

Ta niezdolność odczuwania empatii przez barykady podziałów politycznych musi mieć jakieś pierwotne wytłumaczenie, nie powinna jednak całkowicie determinować naszego zachowania. Liczba aktywnych uczestników polityki, osób zaangażowanych w nią i czerpiących z tego określone korzyści jest ograniczona. Większość z nas odczuwa tylko skutki politycznych działań, ale nie bierze w nich poza wyborami bezpośredniego udziału. Może warto choćby przy okazji świąt zdać sobie z tego sprawę? Może warto porozmawiać o tym, co jest naprawdę ważne? Może jednak więcej nas łączy, niż dzieli? A nuż zrozumiemy się nieco lepiej i zostanie nam to także na czas już po świętach…