Jeśli ktoś ma czas i zapas dobrej kawy może zdecydować się nie spać dzisiejszej nocy, by na bieżąco śledzić jeden z najbardziej pasjonujących wyścigów prezydenckich w najnowszej historii USA. Można też oczywiście położyć się wcześniej, by wstać w środę bladym świtem. Mało prawdopodobne, by ktoś z kandydatów uznał się za pokonanego (lub pokonaną) przed 5 rano polskiego czasu. Ja zachęcam do ślęczenia w nocy i przyglądania się wydarzeniom na bieżąco. Na podstawie ogłaszanych prognoz wyników kolejnych stanów będzie można ocenić, który z kandydatów zyskuje lub traci szanse na wybór.

Jeśli ktoś ma czas i zapas dobrej kawy może zdecydować się nie spać dzisiejszej nocy, by na bieżąco śledzić jeden z najbardziej pasjonujących wyścigów prezydenckich w najnowszej historii USA. Można też oczywiście położyć się wcześniej, by wstać w środę bladym świtem. Mało prawdopodobne, by ktoś z kandydatów uznał się za pokonanego (lub pokonaną) przed 5 rano polskiego czasu. Ja zachęcam do ślęczenia w nocy i przyglądania się wydarzeniom na bieżąco. Na podstawie ogłaszanych prognoz wyników kolejnych stanów będzie można ocenić, który z kandydatów zyskuje lub traci szanse na wybór.
Donald Trump /PAP/EPA/Michael Reynolds /PAP/EPA

Szczególny charakter owej nocy bierze się z wyjątkowej ordynacji wyborczej i... geografii. Po pierwsze i najprostsze, w Stanach Zjednoczonych nie ma oczywiście jednej uniwersalnej godziny zakończenia głosowania, po której publikowane byłyby sondażowe wyniki. Różne stany znajdują się w różnych strefach czasowych i o różnej porze zamykają lokale wyborcze, a prawo nie zabrania publikowania sondażowych, a potem częściowych wyników w stanach, które skończyły głosowanie, przed zakończeniem głosowania gdzie indziej. O ile w wyścigu prezydenckim wszystkie stany głosują na tych samych dwóch (a w tym roku - dwoje) kandydatów głównych partii (pozostałych kandydatów pomińmy), to każdy stan głosuje tak naprawdę osobno. I to, na ile istotną dla końcowego wyniku odgrywa rolę zależy nie tylko od rozmiarów puli jego elektorów, ale głównie od poziomu niezdecydowania wyborców.

Wszystko to zasługa przyjętej od początku istnienia USA konstytucyjnej zasady, że w wyborach prezydenckich obywatele nie głosują na kandydatów bezpośrednio, lecz przez swych przedstawicieli, tak zwanych elektorów. Każdy ze stanów ma przyporządkowana liczbę elektorów, związaną z liczbą jego ludności. Liczba elektorów jest równa reprezentacji danego stanu w Kongresie, to liczba członków Izby Reprezentantów powiększona o 2, czyli liczbę senatorów. Jedynym wyjątkiem jest tu stołeczny Dystrykt Kolumbii, który nie ma przedstawicieli w Kongresie, ale na podstawie poprawki do konstytucji otrzymał ponad pół wieku temu prawo wyboru 3 elektorów. Obecny układ Kolegium Elektorskiego powstał w oparciu o wyniki spisu powszechnego z 2010 roku i będzie obowiązywał jeszcze w roku 2020. Całkowita liczba elektorów jest stała i wynosi 538. To oznacza, że do zdobycia Białego Domu potrzebne są głosy 270 z nich. Oczywiście możliwy jest też remis, w takim wypadku prezydenta wybiera Izba Reprezentantów, a wiceprezydenta Senat. W obu izbach władzę dzierżą w tej chwili Republikanie, ale dzisiejsze głosowanie może tu coś zmienić.

System elektorski ma wady i zalety, wpływa nie tylko na same, ostateczne wyniki, ale także na sposób prowadzenia całej kampanii wyborczej, w tym wybierania kandydatów głównych partii w prawyborach. Wadą tego systemu jest fakt, że można zostać prezydentem, nie mając poparcia większości głosujących. Tak było w 2000 roku, kiedy Al Gore otrzymał więcej głosów wyborców, ale przegrał z Georgem W. Bushem głosami elektorów. Podstawowa zaleta tego systemu to utrzymanie zainteresowania kandydatów także mniejszymi stanami, które w systemie większościowym nie miałyby nic do powiedzenia. Większość stanów wybiera przy tym elektorów na zasadzie "zwycięzca bierze wszystko", tylko Nebraska i Maine stosują pewne warianty proporcjonalności. 

O ile same wybory odbywają się w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada, głosowanie elektorów w każdym ze stanów następuje... w pierwszy poniedziałek po drugiej środzie grudnia. Teoretycznie, wybrany na rzecz jednego z kandydatów elektor może oddać głos na jego rywala, stany stosują różne przepisy, by się przed tym zabezpieczyć. Ceremonialne zliczanie wszystkich głosów elektorskich odbywa się w trakcie połączonego posiedzenia obu izb Kongresu, 6 stycznia następnego roku. Nowy prezydent składa przysięgę i obejmuje urząd 20 stycznia. 

Jak już wspominałem są stany, które warto obserwować, są takie, które z góry można wpisać po stronie atutów konkretnego kandydata. Jak pisze CNN, Donald Trump ma szansę wygrać te wybory, jeśli utrzyma dwa stany, które cztery lata temu głosowały na Mitta Romneya - Północną Karolinę i Arizonę i "odbije" z rąk Demokratów trzy wahające się stany, które glosowały na Baracka Obamę - Florydę, Ohio i Iowę. Przegrana w dowolnym z tych stanów bardzo skomplikuje Trumpowi sytuację, przy czym porażkę w Północnej Karolinie może sobie powetować zwycięstwem w Pensylwanii lub Michigan, stanach konsekwentnie jednak od lat głosujących na Demokratów. Jeśli tak się nie stanie, kandydat Republikanów będzie musiał liczyć na głosy z New Hampshire, Nevady i Kolorado. Z oczywistych powodów, cele Hillary Clinton są dokładnie odwrotne. Według CNN, podstawą jej zwycięstwa ma być utrzymanie stanów z rejonu Wielkich Jezior, Pensylwanii, Michigan i Wisconsin. Wtedy zwycięstwo w jednym ze stanów - Północna Karolina, Floryda, Ohio - powinno dać jej klucze do owalnego gabinetu.

Kiedy poznamy te rozstrzygnięcia? Pierwsze sondażowe wyniki pojawią się już po godzinie 1:00 naszego czasu, kiedy lokale wyborcze zamkną Georgia, Indiana, Kentucky, Południowa Karolina, Vermont i Wirginia. Przy założeniu, że nie będzie tam jakichś olbrzymich niespodzianek, naprawdę gorąco zrobi się pół godziny później, kiedy będziemy czekać na sondażowe wyniki z pierwszych kluczowych stanów, Północnej Karoliny i Ohio. Po godzinie 2:00 kluczowe będą sondaże z Florydy i Pensylwanii. To może być moment, kiedy wynik wyborów stanie się już jasny. O 3 pojawią się między innymi Kolorado, Michigan, Wisconsin, o 4 między innymi Iowa i Nevada. Jeśli wszystkie rozstrzygnięcia będą już wtedy znane, głosowanie w stanach, które zamykają lokale o 5 i 7 nie powinno już nic zmienić. To nie oznacza oczywiście, że natychmiast doczekamy się uznania porażki przez jednego i ogłoszenia zwycięstwa przez drugiego z kandydatów. Wszystko zależy, jak rozłoży się poparcie i czy będą stany, w których częściowe wyniki nie pozwolą jeszcze wskazać ostatecznego zwycięzcy...

Nawet jeśli w danym stanie zwycięstwo jednego z czołowych kandydatów wydaje się niezagrożone, wyborcy mają przed sobą jeszcze inne decyzje. Wszystkie stany (poza Dystryktem Kolumbia) uczestniczą w wyborze pełnego składu Izby Reprezentantów (tu Republikanie powinni łatwo utrzymać większość), część także bierze udział w wyborze 1/3 stanu Senatu (tu Demokraci mają pewne szanse na odebranie większości). Niektóre stany będą także głosować nad dodatkowymi sprawami, jak choćby podniesienie płacy minimalnej, legalizacja marihuany, czy - w przypadku Kalifornii - nakazanie aktorkom i aktorom porno używania prezerwatyw lub innych środków BHP. Będzie się działo...