Nie kpię. Porażki się zdarzają, te sromotne również. Niestety zdarza się także, że autorzy porażek nie potrafią przyznać się do błędów. Pan potrafił. A znam takich, co nie potrafili, choć na przebłaganie kibiców powinni na kolanach uderzyć do Częstochowy.

Nie wszyscy sportowcy, trenerzy rozumieją, że to oni są dla kibiców, a nie na odwrót. Patrząc z czysto finansowego punktu widzenia: gdyby nie kibice, którzy chcą oglądać ich rywalizację, którzy kupują bilety, którzy włączają telewizory, kto wykładałby pieniądze na zapaleńców, którzy kopią piłkę dla siebie samych, dla swojej satysfakcji, bo ich to bawi? Chyba tylko równy im (i dużo bogatszy) zapaleniec, a nie sądzę, by takich znalazło się wielu.

A pieniądze to tylko jeden z aspektów. Potwierdzają to świadomi (albo dobrze przeszkoleni medialnie) sportowcy, którzy przyznają, że kibice są dodatkowym zawodnikiem na boisku, lodowisku, parkiecie.

Są też lokalni patrioci, którzy chodzą na mecze dlatego, że gra ICH klub. Nieważne, że to nie Barcelona. Ważne, że klub jest ich. Dlatego chodzą na mecze, dlatego wykładają pieniądze, choć zarobić nie mogą. Polecam w tym miejscu bloga mojego redakcyjnego kolegi Michała Rodaka "Nawet wielka Barcelona LZS-u nie pokona" i również w jego imieniu zachęcam do dyskusji!

Zdarza się i tak, że to kibice biorą sprawy klubu w swoje ręce. Tak było z krakowskim Hutnikiem, kiedy trzy lata temu Sportowa Spółka Akcyjna Hutnik Kraków zadłużyła się na kilka milionów złotych i ogłosiła upadłość. Powstało wtedy Stowarzyszenie Nowy Hutnik 2010, którego zaangażowanie i upór sprawiły, że Małopolski Związek Piłki Nożnej przyznał klubowi licencję na grę w IV lidze. W tej chwili prowadzony przez kibiców Hutnik Nowa Huta zajmuje czwarte miejsce w grupie małopolsko-świętokrzyskiej III ligi.

Sport zawodowy nie istnieje dlatego, że państwo, władze samorządowe, duże firmy są Świętymi Mikołajami. Nie istnieje też dlatego, że "w zdrowym ciele - zdrowy duch". Istnieje dlatego, że istnieją KIBICE. I wspierają swoich sportowców na najróżniejszych płaszczyznach.

Mam poważne wątpliwości, czy rozumie to chociażby były trener polskiej kadry piłkarskiej. Waldemar Fornalik mówił po przegranym 0:2 meczu z Anglią na Wembley i zaprzepaszczonych eliminacjach do MŚ 2014: Uważam, że obrana droga jest właściwą. Może nie wyniki, bo tych zabrakło, ale postawa drużyny pokazuje, że wiemy, co robimy. Szkoda - chciałoby się powiedzieć - że kibice tego nie wiedzieli i nie raz, nie dwa musieli się zastanawiać: Co oni (słowo nieparlamentarne) robią??!!

Mam poważne wątpliwości, czy rozumie to trener warszawskiej Legii Jan Urban, który po przegranym 0:2 meczu swojego zespołu z Trabzonsporem w Lidze Europejskiej mówił: Nie jest łatwo mówić o meczu, w którym byliśmy lepszą drużyną, graliśmy dość mądrze, rozsądnie. (...) Nie mam pretensji do piłkarzy za to, jak dziś grali. Znowu jednak zawiodła skuteczność, tym najbardziej ustępujemy przeciwnikom w Europie. I jeszcze, że "nie można być tylko wynikowcem".

O co w takim razie, jeśli nie o wyniki, chodzi w sporcie zawodowym? Bardzo trafnie skomentował to w swoim tekście "Nie trzeba być lepszym, trzeba wygrywać" Kuba Wasiak z redakcji sportowej RMF FM. 

Kibice, dzięki którym sport zawodowy istnieje, oczekują walki i wyników. Jedno i drugie równie ważne, choć nie zawsze idące w parze.

Sądzę, że 10 tysięcy ludzi, którzy w poniedziałkowy wieczór stawili się na stadionie Cracovii, nie spodziewało się, że ich piłkarze będą się bać rozgrywać piłkę. Że będą podawać zawodnikom Lecha (zgoda zgodą, ale takie uprzejmości można było sobie darować!). Że mentalnie przegrają mecz jeszcze przed wyjściem na murawę.

Trener Cracovii Wojciech Stawowy udowodnił natomiast na pomeczowej konferencji prasowej, że rozumie, że jego zespół nie gra dla siebie i swojej przyjemności, ale dla kibiców właśnie. Bo od nich się wszystko zaczyna i na nich się kończy. Dlatego nie tłumaczył się brakami kadrowymi. Choć mógł, bo w składzie jego drużyny na mecz z Lechem zabrakło przez kontuzje lub kartki Dawida Nowaka, Marcina Budzińskiego, Saidiego Ntibazonkizy i Sławomira Szeligi. Nie chcę sprowadzać naszej porażki do braków kadrowych. Na boisku nie byli bowiem zawodnicy gorsi od nieobecnych, tylko inni - skomentował trener Stawowy. Nie tłumaczył się również pechem. A mógł, bo trzy słupki i poprzeczka nie w każdym meczu się zdarzają.

Co po porażce 1:6 powiedział trener Wojciech Stawowy? Przepraszam kibiców za to, że źle przygotowałem zespół od strony mentalnej. Źle rozpoczęliśmy to spotkanie. Drugi mój błąd to złe przygotowanie fizyczne zespołu. Nie było w naszej grze agresji. Nasza gra sypała się jak domek z kart. Powtarzam: porażka to moja wina, bo ja odpowiadam za wyniki.

Za te słowa, za przyznanie się do błędów, za przeprosiny dla kibiców - wielki szacunek, panie trenerze.