Kiedy tak naprawdę rodzi się nowe miasto? Czy można dokładnie określić datę urodzin Nowej Huty? Jest taki dzień, który się szczególnie wyróżnia, mimo że można by wskazać inne ważne cezury. Przy czym wyraźnie trzeba oddzielić kreację przemysłowego molocha - gigantycznej machiny kombinatu metalurgicznego - od poczęcia miejskiego organizmu przeznaczonego dla człowieczej rzeszy przybyszów zewsząd. Skupię się na tej ostatniej materii - ożywionej - z komórkami mieszkań, aortami alej, neuronami sąsiedzkich relacji.

Jeśli tak pisać życiorys Nowej Huty, to właśnie dzisiaj obchodziłaby swoje urodziny. Stuknęłoby jej siedemdziesiąt lat, stuknęło młotkiem, który zakończył budowę pierwszego bloku.  18 grudnia 1949 roku pierwsi lokatorzy wprowadzili się do dwupiętrowego budynku o spadzistym dachu na osiedlu Wandy. (Według dawnej nowohuckiej nomenklatury było to osiedle A-1 Południe). Jest to dom pod numerem 21. Na jego fasadzie dwadzieścia lat później przytwierdzono skromną tablicę z napisem: "W tym miejscu rozpoczęto wielkie dzieło wznoszenia Nowej Huty, symbolu socjalistycznych przeobrażeń Polski Ludowej 1949-1969".


Budynek ma trzy klatki schodowe. Mieszkania są  jedno-, dwu- i trzypokojowe. Wiem, jak wygląda tu M-4. Kiedy chciałem się przeprowadzić z os. Szkolnego (szóstego w moim nowohuckim curriculum vitae), odwiedziłem taki lokal w ramach pielgrzymki z pośredniczką. Wydał mi się wygodny, o wysokim suficie, nie zdecydowałem się jednak na kupno, bo nie miał balkonu. Ten pierwszy, większy blok nie jest według mnie tak ładny, jak grupa kolejnych domków na osiedlu Wandy. Te są zgrabniejsze, bardziej intymne, wymarzone dla kogoś, kto nie lubi tłumu. Jeśli się trafi na miłych sąsiadów, niezakłócających codziennego życia, są wprost idealne, faktycznie jak z idealnego miasta. Architekturą i atmosferą te grupki kamieniczek przypominają osiedla budowane w Polsce tuż przed wybuchem II wojny światowej. Nic dziwnego, bo wywodzą się jeszcze z tamtych koncepcji. Do ich walorów trzeba dodać jeszcze jeden element: zieleń. To osiedle-ogród jakich wiele w starej Nowej Hucie. Na tym zakończę słowny opis, bo mam dla Was jeszcze sporo innych spraw.       


18 grudnia 1949 roku blok numer 21 został zasiedlony. Czytaj: ożywiony. Jednak czy miastu potrzebni są mieszkańcy, żeby się narodziło? Wbrew pozorom nie jest to absurdalne pytanie. Może jest prenatalne życie takiego domu, czas przejściowy po jego poczęciu do pełnej egzystencji, już z lokatorami? Wówczas Nowa Huta jako miasto zrodziłaby się 23 czerwca 1949 roku. Podkreślam tę datę także z innego powodu, bo to nie jest zwyczajny dzień. Jest naznaczony w kalendarzu astronomicznym, ale także w rytualnym i liturgicznym.

Noc z 23 na 24 czerwca to wigilia Świętego Jana Chrzciciela. Kościół katolicki świadomie wybrał owego patrona, aby zmienić pogański charakter tego okresu w roku. Bardzo żywe przez długi czas po chrystianizacji Polski były obchody sobótki związane z letnim przesileniem Słońca. A teraz uważajcie! Na 23 czerwca przypadają imieniny Wandy. Imię Wanda, co ważne w kontekście, który tu kreślę, nie ma żadnej świętej patronki. Nie było świętej o takim imieniu.  

Tajemnicza, legendarna to postać. To moim zdaniem najprawdziwszy nowohucki archetyp. Większość z nas kojarzy ją z historią o 'Wandzie, co nie chciała Niemca". Najbardziej popularna wersja tej opowieści głosi, że Wanda była polską księżniczką, córką króla Kraka. Kiedy odmowiła ręki niemieckiemu księciu, Rydygier na czele swoich wojów dokonał agresji na polskie ziemie. (Zbieżność nazwisk z Rydygierem, patronem szpitala w nowohuckich Bieńczycach jest przypadkowa. Ludwik Antoni Rydygier był polskim chirurgiem.) Wojska pod dowództwem Wandy odparły atak. Księżniczka jednak rzuciła się w nurt Wisły. Samobójczy czyn miał odebrać Rydygierowi pretekst do kolejnych napaści. Jest też wersja tej legendy mówiąca, że Wanda targnęła się na życie w ofierze dziękczynnej za wiktorię na bitewnym polu. Wszystko to brzmi dość absurdalnie nawet jak na często irracjonalną treść wielu mitów, legend, podań czy ludowych klechd.

Już wspominałem w poprzednich podcastach, że Cyprian Kamil Norwid napisał misterium "Wanda" po tym, jak odwiedził słynny Kopiec w Mogile. Było to ostatnie polskie miejsce, które obdarzył taką uwagą, zanim już na zawsze pożegnał się z krajem i udał się na emigrację. Rękopis pierwszej wersji utworu zaginął w zagadkowych okolicznościach. Norwid napisał misterium jeszcze raz. Jednak to nie było to samo dzieło. Dlaczego? Jak sam wytłumaczył:  "dwa razy ściśle to samo TWORZYĆ byłoby to POTWORZYĆ". Nasz wieszcz kochał takie gry słów i często fałszywe etymologie, aby jak kabalista języka polskiego odnajdywać ukryte, głębinowe treści pod płaszczyzną polszczyzny. "Płaszczyzna polszczyzny" to już moja licentia poetica. Rzecz jasna nie mam tu na myśli jakiejś geometrii języka, ale zgrane formuły, oklepane wyrażenia, albo bezmyślne kalki. Norwid poszedł bardzo daleko w reinterpretacji legendy. Temu skomplikowanemu utworowi poświęcono niejedno studium. Nie ma tu miejsca, aby dokonywać szczegółowej analizy. Dość powiedzieć, że Norwidowa Wanda, płonąc na ofiarniczym stosie przemienia się w wiślaną wodę. Warto dodać, że inna nazwa Wisły to Vandalus, a Wanda bierze się z "węda", czyli "wędka", "vandene" - "rusałka" lub "vanduo" - "woda, fala".

Wyraźnie widać, że w tej kobiecej postaci kryje się coś więcej niż tylko bohaterka bajeczki ze szkolnych podręczników, po gombrowiczowsku "upupiona". Jest w niej mityczny, mistyczny majestat i niezwykła, pierwotna moc. Oddał to nasz kronikarz - błogosławiony Wincenty Kadłubek. (Jest stale obecny duchowo w kościele na Szklanych Domach.) Oto jak opisuje reakcję wrogiego władcy, którego księżniczka oczarowała ("zaczarowała"?): Tyran uległ niesłychanemu urokowi, wojsko nagle rażone zostało jakby jakimś promieniem słońca; wszyscy jakoby na rozkaz bóstwa odstąpili od walki: twierdzą, że uchylają sie od świętokradztwa, czczą nadludzki jej majestat. Jednak najbardziej tajemnicze słowa wypowiedział sam tyran-agresor. To jak magiczna formuła nieznanego kultu: Wanda morzu, Wanda ziemi, obłokom niech Wanda rozkazuje, bogom nieśmiertelnym za swoich niech da się w ofierze.

Intrygującą interpretację tej hermetycznej formuły przedstawił na swojej stronie Wojciech Zabielski - licencjoncjonowany przewodnik po Krakowie. 

Słowa takie mogą sugerować, że Wanda nie była istotą ludzką, gdyż była słonecznym promieniem, lub też władała mocą takich promieni. Miała cechy bóstwa, skoro walka z nią byłaby świętokradztwem, do tego miała nadludzki majestat. Tylko bóstwo mogłoby wydawać rozkazy morzu, ziemi, obłokom lub słońcu. Zatem Wanda mogła być pogańską: słowiańską lub celtycką boginią ziemi, wody i przestrzeni. Tak chyba rozumiał ją błogosławiony Kadłubek, a dopiero późniejsi kronikarze nadawali jej stopniowo cech ludzkich. Czy to jako bogini, czy zwykła kobieta powróciła do swoich źródeł, czyli do wody.

Kiedy napisałem o "archetypowym" charakterze postaci Wandy, miałem na myśli właśnie tę sakralną aurę, która ją otacza, przedziwny magiczny nimb. Racjonalnym wytłumaczeniem mogłoby być jednak celtyckie pochodzenie tego kobiecego bóstwa.  Być może Wanda jest naszą nowohucką Boginią Matką?  To wcale nie jest taki absurdalny, "spiskowy" trop! W czasie budowy kombinatu natrafiono przecież na ogromną liczbę celtyckich artefaktów. 

Elżbieta Lijewska w artykule "Tajemnice krakowskich kopców. Wokół dedykacji do misterium Norwida 'Wanda'" opisała zdumiewającą koincydencję, fascynujące korespondencje pomiędzy bardzo starymi krakowskimi kurhanami: Jeśli wybierzemy się na kopiec Wandy 4 listopada lub 6 lutego, zobaczymy zachodzące słońce dokładnie nad kopcem Krakusa; natomiast stojąc na kopcu Krakusa 2 maja lub 10 sierpnia zaobserwujemy słońce wschodzące nad kopcem Wandy. Są to przybliżone daty celtyckich świąt Samhain, Imbolc, Beltaine i Lughnasadh. Owe święta ściśle wiązały się z kultem zmarłych i "były często obchodzone w sąsiedztwie mogił — kurhanów", ponoć także w legendach krakowskich widać ślady wierzeń celtyckich. Celtycką hipotezę Janusza Kotlarczyka o kopcach jako obiektach geodezyjno-astronomicznych potwierdzają pomiary za pomocą techniki satelitarnej GPS, uwzględniające położenie drugiego kopca Kraka (w Krakuszowicach) oraz niektórych wzgórz w Krakowie i okolicy.  Celtowie dzielili rok na połowę letnią i zimową. Początek roku wypadał w okolicy 1 listopada, kiedy z kopca Wandy zachód Słońca widać na tle kopca Krakusa. Letnia połowa rozpoczynała się w maju, gdy wschód Słońca obserwowano na tle kopca Wandy. Zdaniem prof. Władysława Górala kopce i niektóre naturalne wzgórza wokół Krakowa i Wieliczki tworzyłyby rodzaj prehistorycznej sieci astronomiczno-geodezyjnej. Mimo woli przypomina się obraz wschodów słońca nad Stonehenge w Anglii, gdy pierwsze promienie światła przebijają się przez megalityczną konstrukcję. Może więc niezwykłą intuicję wykazał Norwid, gdy jedną z kluczowych scen swojego misterium zbudował wokół obrazu promienia słońca. Mistyczno-"astronomiczne" widzenie było dla Wandy sygnałem, który kazał jej złożyć siebie w ofierze na kopcu-stosie ofiarnym. Taką fascynującą  interpretację przedstawiła badaczka. 

Na początku lat 90. XX wieku w kulturalnym dodatku do "Czasu Krakowskiego" zaproponowałem hipotezę, że wpisanie się komunistów w tę tradycję nie musiało być przypadkowe. A nawet jeśli, to demiurgowie nowego utopijnego "miasta słońca" z pięcioma arteriami, jak promienie słoneczne wychodzącymi z Centrum, chcąc nie chcąc, stali się kontynuatorami tej pogańskiej linii. Mocno zastawiające jest to, że patronką pierwszego nowohuckiego osiedla stała się właśnie Wanda. Dająca do myślenia jest okoliczność, że pierwsza łopata pod fundamenty pierwszego nowohuckiego domu została wbita w dzień Wandy, w wigilję dnia świętego Jana. Tak jakby to był komunistyczny, demoniczny kontrrytuał, skierowany przeciwko egzorcyzmowaniu przez Kościół chtonicznych miejscowych mocy. W tym kontekście warto przywołać jeszcze jedną ważną historyczną informację związaną z terenami obecnej Nowej Huty. Cystersi przybyli do Mogiły w 1222 roku z klasztoru w Lubiążu na Dolnym Śląsku. Niewykluczone, iż zostali tu spowadzeni dlatego, że był tu silny ośrodek kultu pogańskiego związany właśnie z kopcem Wandy.

Jeśli nawet jest to legenda, to budzi zastanowienie wyłaniająca się w tym miejscu prawidłowość historiozoficzna. To jak cywilizacyjna sinusoida. Kult Bogini Matki (Wandy) zostałby poddany chrześcijańskiej metamorfozie, religijnemu przewartościowaniu, dostosowaniu do nowej katolickiej cywilizacji. Dominująca przez wieki kultura łacińska, która wcześniej "pokryła" starszą tradycję jak nowy tekst stare pismo na pergaminie palimpsestu, była po II wojnie światowej totalnie wymazywana przez pogański komunizm. Nowa Huta miała być bowiem miastem bez jednego kościoła, metropolią ateistyczną, w której wykuwano by Nowego Sowieckiego Człowieka, bezwolnego manekina w gabinecie figur "wojskowych" - niezwyciężonej Armii Czerwonej. Każdy nowohucianin leżący przez bożkiem bolszewickiego Baala, miał być drewnianym balem, pniem wydrążonym z żywych tradycji, z podciętymi korzeniami. Do słowiańskich, pogańskich, solarnych źrodeł wiodą nas choćby nasze nowohuckiej nazwy topograficzne, miejska onomastyka: kino Świt, kino Światowid, osiedle Słoneczne. Ta promienista leksyka łączyła się z nowymi komunistycznymi "świętymi", przeróżnymi "oświeconymi" typkami spod ciemnej gwiazdy, czarnego alchemicznego słońca. To w takiej retorcie miał się zrodzić mefistofeliczny homunculus, mały człowieczek, twór komunizmu. Cytując raz jeszcze Norwida: TWORZYĆ go raz jeszcze po dawnych poganach to POTWORZYĆ. Bolszewicy, osobiści wrogowie Pana Boga, chcieli tu wykreować  potwora, nowe wcielenie pierwotnego złego ducha. Nie spodziewali się jednak, że napotkają tak wielki opór i upór prostych ludzi.

Frapującą sprawą dla mnie jest fakt, że pierwszy bardzo poważny, krwawo stłumiony bunt w Nowej Hucie dotyczył nie spraw materialnych, niedoborów rzeczy i żywności, szalejącej drożyzny, ale wiary, religii. To słynna obrona Krzyża. Historia ta jest już bardzo dobrze opisana. Przypomnę więc tylko najważniejsze fakty. 17 marca 1957 roku, w miejscu gdzie miał powstać pierwszy kościół w Nowej Hucie, ludzie postawili krzyż. To było bardzo symboliczne miejsce - róg  Marksa i Majakowskiego. To tu spotykali się diabelnie inteligentny twórca zbrodniczej pseudofilozofii oraz utalentowany piewca rewolucji, dewastacji wszystkiego, co cywilizowane w imię tej demonicznej ideologii. Marks z Majakowskim początkowo wygrali z Chrystusem.  Komuniści cofnęli pozwolenie na budowę świątyni i rozkazali usunąć symbol wiary nowohucian. 27 kwietnia 1960 r. na plac wjechały koparki. Operatorzy dostali polecenie, by wykopać krzyż. Kobiety zaczęły twardo bronić chrześcijańskiego znaku. Rozgorzały uliczne walki, które przeniosły się do budynku Rady Dzielnicowej. Milicja nie mogła sobie początkowo poradzić ze zbuntowanymi nowohucianami. Sprowadzono posiłki z różnych stron kraju, zmoblilizowano wojsko. Łapanki na ulicach, totalne kontrole w blokach, przeszukiwanie mieszkań i hoteli, więzienia i wygnanie - taka była odpowiedź komunistów. Ale krzyż pozostał na miejscu. Mimo że władza postawiła na swoim i wybudowała szkołę zamiast kościoła. W tym miejscu świątynia powstała dopiero w 2001 roku. 

Natomiast w październiku 1967 r. kikaset metrów dalej zaczęto budować kościół Arka Pana. Bardzo nowoczesna to architektura sakralna, inspirowana słynnym dziełem Le Corbusiere'a, bryłą kaplicy Notre Dame du Haut w Ronchamp. Poświęcę temu budynkowi kolejny mój wpis i podcast. A teraz nie architektoniczny ale historyczny kontekst miejsc, o których piszę.

Dramatyczne zdarzenia z roku 1960 pokażę w podcaście z dwóch perspektyw. Moim zdaniem bardzo ciekawy jest ten podwójny ogląd: relacja ówczesnego dziesięciolatka, chłopca, który na własne oczy widział katowanego przez tajników mężczyznę na osiedlu Teatralnym nieopodal Krzyża, oraz wspomnienie - wtedy dwudziestoczteroletniego- mężczyzny, który w tym samym czasie montował na podporach słynny wielki napis "HUTA im. LENINA" przed kombinatem w pobliżu tzw. Pałacu Dożów, czyli  Centrum Administracyjnego zakładu matalurgicznego. Ten młody facet to mój ojciec - Stanisław Zalewski- zawiadujący grupą pracowników przedsiębiorstwa "Mostostal", państwowej firmy, której zlecono tę robotę.

Kiedy monterzy stawiali litery w plenerze, słyszeli strzały z broni maszynowej literalnie parę kilometrów od nich. Dlaczego mimo to nie wiedzieli, co dzieje się w mieście? Z jakiego powodu nie mogli się tam - do Nowej Huty - z kombinatu dostać? Usłyszycie w podcaście. Z kolei ten ówczesny dziesięciolatek, dzisiejszy senior mieszkający w Warszawie, 17 kwietnia 1973 roku pracował przy stawianiu pomnika Lenina na Placu Centralnym. Tadeusz Zieliński opowiada w mojej audycji, do czego wówczas miały posłużyć wentylatory. Absurd gonił absurd. Sprawdźcie.

Kolejnym bohaterem podcastu jest Jacek Boroń, nowohucki fotograf, w latach 80. XX wieku odważny działacz radykalnego skrzydła Federacji Młodzieży Walczącej. W rozmowie ze mną kreśli konteksty swoich zdjęć z czasów zdychającej komuny, która właśnie dlatego, że przeżywała agonię, kąsała z wściekłością, z pianą na ustach. 

Czas jednak mijał i wraz z nim przemijała beznadzieja późnego PRL-u. Sytuacje z dramatycznych przeradzały się w zdarzenia coraz bardziej groteskowe. Jak anegdota z wiolonczelą opowiedziana przez Agatę Sanchez Martos - w 80. latach XX wieku uczennicę nowohuckiej Szkoły Muzycznej imienia Mieczysława Karłowicza. Jej pocztówka dźwiękowa przesłana na moją skrzynkę bogdan.zalewski@rmf.fm to jak groteskowy utwór w stylu Erika Satie. Na przykład "Sonatina biurokratyczna" z dopiskiem na partyturze "słowik z bólem zęba".

W 1989 r. twarze demonstrantów nadal były skupione i czujne, ale już pojawiał się na nich delikatny uśmiech, tak jak na obliczu mojego rozmówcy. Ten młody chłopak z bródką, niosący na piersiach nieodłączny aparat fotograficzny, to Jacek Boroń. Zmierza w kierunku Huty imienia Lenina, idąc Aleją Lenina. 

Minie jakiś czas i będzie to Aleja Solidarności. Zamieszkam przy niej na osiedlu Szkolnym w kamienicy nr 1 na rogu Struga. (Nie odmieniajcie - kogo? czego?- "strudze", jak to bywa z przybyszami z Krakowa, którzy przyjeżdżają do Teatru Łaźnia Nowa. To "Strug"! Andrzej Strug, autor powieści "Dzieje jednego pocisku", świetny pisarz i wysoko postawiony mason.) A na razie mamy wciąż 1989 rok. Lenin pada... 

... na pysk, ze zmęczenia ideologią i masowymi mordami, które stały się takie nudne! Moloch zwany w Nowej Hucie "kuternogą", po zamachu, w którym stracił kawałek dolnej kończyny, kuśtykając wyniósł się z Alei Róż, zdeptawszy wcześniej piękne kwiaty, pozostawiwszy je właściwie tylko w nazwie. Nastała w Polsce względna wolność - duża w porównaniu z komuną. A czasami nawet zbyt duża. Np. w gospodarce zapanował całkowity leseferyzm, biznesowa swoboda  dla wybrańców. Komuniści i ich solidarnościowi kumple od kieliszka zaczęli się dorabiać fortun. Hulaj dusza, barier nie ma! A Nowa Huta biedniała i brzydła z dnia na dzień. To w 90. latach XX wieku naprawdę była Zona, Strefa nihilistycznych analfabetów i ich fanaberii. Brud, ubóstwo i dewastacja. Zamykano sklepy i likwidowano sławne centra kultury w naszym industrialnym miasteczku. Niszczała architektura. Gardzono nią, więc nikt się o nią nie troszczył. Kina jak kościoły w Sowietach zamieniano w magazyny wszelakiego szmelcu i składowiska rupieci. 

Elegancką "Modę Polskę" na Placu Centralnym przekształcono w ciucholand. Postrącano attyki z zabytkowych kamienic przy Placu Centralnym. Do dziś domy w samym środku miasta szczerzą zęby do nieba w szczerbatych uśmiechach.  To tylko symboliczne przykłady. Było coraz gorzej. I gorzej. Mijają dni, tygodnie, miesiące i lata i padają kolejne przyczółki dzielnicowej kultury. Znika nasza duma - księgarnia "Skarbnica". W takim stanie wkraczaliśmy w nową tysiąclatkę. Zostawały często tylko resztki dawnego piękna. Nie myślałem, że będę kiedykolwiek mówił o komunistycznej świetności. Jeszcze w połowie zeszłej dekady straszyły nas szkielety.

Jaki żal! Niedokładnie zdrapane żelaznymi pazurami neony słynnego sklepu z instrumentami muzycznymi w Centrum B! Jakby ktoś, kto szczerze nienawidzi naszego miasta, zostawił sobie jeszcze coś na drugi dzień, by móc się dalej delektować wymazywaniem wszelkich nowohuckich tradycji. Jednak nie daliśmy się wygumkować. Jacek Boroń, który był fotograficznym kronikarzem tych wszystkich gwałtownych i drastycznych przemian, inaczej teraz postrzega Nową Hutę. Jest bowiem coś w naszej dzielnej "dzielni", co nie pozwala nikomu jej osaczyć i zniewolić. Może ona stracić bardzo wiele, może pogrążyć się ubóstwie, upaść nisko, zdeprawować się lub zostać zdegradowaną, a i tak pozostaje w niej to, co najżywsze, najpiękniejsze, najbardziej nieuchwytne. Jacek Boroń znów znalazł swój sposób, aby nam to ukazać. Pokazać, co często niedostrzegalne. Nasze miasteczko w jego wizji to są MAKROŚWIATY ukryte w drobiażdżkach nowohuckiej natury. To tematy tak ważkie, jak ta oto ważka z Łąk Nowohuckich rodem. 

Kiedy kontempluję ten obraz, nieudolnie naśladując sposób widzenia Autora, rodzę się na nowo w Nowej Hucie. Jacek po latach zabijania w sobie niewinego artysty na rzecz doświadczonego reportera, ożywił swoją pierwotną dzięcięcą percepcję. 

Z tej głębi wyłania się inne miasto, jak ze starego os. Tysiąclecia nieznane os. Nowe Milenium. 



Oczy ważki. Dragonfly

(Myśląc z przerażeniem o wszystkich nowohuckich Leninach)


te wielkie oczy należały

do bardzo ważnej ważki

a każde jej oko składało się

z dziesiątek tysięcy oczu



a na każde z nich z kolei składały się dziesiątki tysięcy

mniejszych i jeszcze bystrzejszych

i jeszcze i jeszcze i tak dalej ... aż do wyczerpania

możliwości podziału 



tak samo było z okularami bardzo ważnej ważki

bo jako generał jętek jedniodniówek na oczach nosił on ciemne szkła

te szkła miały inne szkła w sobie i tak dalej

bo tak samo jak oczy w głąb mu szło to szkło  

 

bardzo ważna ważka generał była supersnajperem

w każdym oku miała rogówkę a na głowie rogatywkę

że ważki nawet ważne nie noszą rogatywek?

a ta nasza ją nosiła mimo że jej nie znosiła

 
tym bardziej że i ta rogatywka nosiła w sobie

tysiące rogatywek i bardzo ważce w tej ciąży ciążyła

głowa od tego puchła bo w głowie też były głowy

miejmy to już z głowy tego znieść się nie da 


krzyknęła bardzo ważna ważka 

i tak po dziesiątkach lat

po dziesiątkach tysięcy lat 

skończył się komunizm w Nowej Hucie     


Kanał Jacka Boronia na YouTube

Profil Jacka Boronia na Instagramie