Na czym polegał dla mnie fenomen Maanamu? Na melodiach, które wywoływały u mnie uczucie nostalgii. Mimo że taki stan nie pojawia się często w duszy typowego nastolatka. A Marek Jackowski tak właśnie potrafił skomponować mi moje ciepłe i tęskne wnętrze, a Kora swoją poezją jeszcze dodawała do piecyka. Nie będę wymieniał wszystkich utworów Maanamu, które tak na mnie działały. Może poza jednym, który uważam za skończoną doskonałość: "Szał niebieskich ciał". Gitarowe akordy i solówka, wokal, linia basu, perkusyjny puls: wszystko tam dla mnie do siebie pasuje. To dla tego jednego kawałka przeczytałem w całości książkę pt. "Marek Jackowski. Głośniej! Historia twórcy Maanamu".

A ten tom warto przeczytać, nawet gdyby nie powstał "Szał niebieskich ciał"

Napisała go Anna Kamińska, a tak jakby napisała utwór muzyczny. Już początek to mocne akordy, riff i sprzężenie ... a potem na zmianę liryka, melancholia i garażowy punk. To, co najbardziej w pisaniu o rocku lubię.        

CzyTaniec wokół książki ... 

Muzyka ciał cała

1. Model mnie, jak mniemam, skrywają utwory poważnej muzyki.

2. Uważam, że powaga muzyki zupełnie nie zależy od gatunku, ani popularności.

3. Znajdowałem muzykę poważną w podkasanej francuskiej muzie Moulin Rouge, prestidigitatorstwie brytyjskich raperów, skandujących w moich słuchawkach  skandalizujące wersy w rytm mrocznego dubstepu, to znów w osiemnastowiecznej polskiej kolędzie śpiewanej przez ministrantów w klatce schodowej postmodernistycznego bloku w Nowej Hucie.

4. Obrazy, pogłosy, zapachy, dotyk chwili stanowią konieczną otoczkę osobistych muzycznych majstersztyków, jakby konieczna była ich przetrwalnikowa osłona, redundancyjna powłoka - po to, by nie pochłonęła ich cisza śmiertelnych.

5. Kochać Muzę to stan naturalny, pomimo niezwykłości towarzyszącej mu ekscytacji.

6. Trudne dzieła, z początku wywołujące opór w sercu, jak kompozycje Iannisa Xenakisa, dają się nierzadko polubić mózgowo, a potem, przez pewien czas, nie jesteśmy w stanie słuchać niczego innego, mamy serdecznie dość wszelkich melodii tonalnych.

7. Ósemka, ósemka, ósemka to mój podstawowy kod notacyjny, ale są też inne, pochodne, jak trzy siódemki, trzynastka, czternastka i trzydziestka trójka, do tego dwie piątki tworzące dziesiątkę oraz czterechsetka czyli Compact Disc (jak 400 sekund pitagorejskiej prezentacji Pecha Kucha pt. "Gra w Zamek na CD").

8. Radość płynąca z dokładnego układu dźwięków, elektryczny impuls w ciele wywołany perkusyjnym rytmem w dziele, nastrój melodii dostrojony do optymalnego stanu ducha, te wszystkie sekretne korespondencje sprawiają, że pozawerbalna komunikacja muzyki z człowiekiem ma głębszy sens niż tylko relaksacja w półśnie i podprogowa reklama, czyli "pre-medytacja" oraz "hipno-gnoza."

9. Analogie pomiędzy nutą a notatką, niemotą a światłem w druku, ruchem ręki a tropizmami liter, to cel dla ponurej i płomiennej pasji milczącego stale piosenkarza, jakim jest mój pierwszy prywatny pisarz prowadzący kwerendę wewnętrznej prawdy bez świadomej światowej sławy.

10. Nie mówić o niedobrej muzie, nic o niej we mnie, choć we mnie bywa, bo często wlewa się do wnętrza jak brudna woda do przytulnego mieszkanka z pękniętej rury u sąsiada z przypadku, i to tyle na ten, nie tylko muzyczny, temat.

11. Inspiracje muzyczne, te właściwe, są bodźcami do bytowania w Pokoju, Dobru i Prawdzie.

12. Elementarz muzyki jest niezbędny, ale elementarnej wiedzy o strukturze i jej odczuwaniu nauczymy się głównie poprzez zmysł umysłu słuchu.

13. Zapomnienie naszych prywatnych hitów z przeszłości jest tylko okresowe, to jak z jazdą na rowerze, koła się kręcą znowu same, a my siedzimy prosto, w całkowitej równowadze, w ten sposób zapętlone pieśni kręcą nami jak chcą, a łańcuch porusza się jakby był ledwie wczoraj naoliwiony; tak miałem z częściami "Chain" Witolda Lutosławskiego, gdy zapoznana droga znów prowadziła mnie sama, a ja zupełnie nie przejmowałem się, dokąd mnie zawiedzie, zamieniony w słuch i ruch nut.

14. Awangarda w muzyce kojarzona jest często, zupełnie niesłusznie, z dźwiękową dowolnością, jakby to była kakofonia przypominająca symultanę indywidualnego strojenia instrumentów przez orkiestrę przed koncertem, a nie bierze się pod uwagę faktu, że pozornie chaotyczne dzieła awangardystów bywają efektem zastosowania kompozytorskiej superkontroli, żeby nie powiedzieć strukturalistycznej nadorganizacji, co jest notabene ciekawym przyczynkiem do namysłu nad słuchowym podobieństwem totalnej inżynierii sonicznej do audioanarchii.

15. Mimetyzm muzyki można rozpatrywać w oczywisty sposób jako ilustracyjność, a wtedy jak owad w ucho wpada natychmiast przykład "Lotu trzmiela" Nikołaja Rimskiego-Korsakowa, jednak po chwili taka łatwizna egzemplifikacji ustępuje miejsca wynalazkowi musique concrète z jej l'objet sonoredźwiękami akusmatycznymi,  nagranymi na taśmę kompozycjami z fragmentów różnych gotowych zjawisk akustycznych, ale na końcu tej ścieżki logicznej pojawia się idea muzyki mimetycznej jak w przyrodzie, upodabniającej się w agresywny, drapieżny, bądź obronny, przetrwalnikowy sposób do naturalnych fenomenów sonicznych.

16. Utopia muzyki naturalnej jako optymalnej atmosfery dźwiękowej, jak gdyby wypełniającej stale kulę wokół głowy, tak naprawdę jest realnym planem dążenia do śpiewnej świętości świata, w którym zanurzony jest święty, człowiek w czepku muzycznej czystości, akustycznej aureoli na obrazach, a w rzeczywistości eufonicznym akwarium kulistym, chóralnej harmonii mikrosfer.

17. Liryzm muzyki zawiera się w literocyfrowych szyfrach, a nie w tonach czy nutach, i Wielcy Mistrzowie znali tę ukrytą zasadę, dlatego poszukiwali rudymentarnych korespondencji, tajemnego dźwiękowego kodu ontologicznego, per analogiam ja znajduję zaskakującą klarowność przekazu w pozornym abstrakcjonizmie pozawerbalnym, a nawet  w asemantycznych klasterach z liter klawiatury, tak jak utkwiła mi w pamięci nic nieznacząca, acz istotna seria: ukcm8ehi.

18. Arytmią muzyki fascynuję się od dekad, nerwowym nierównym pulsem, synkopami wyrazów wyrecytowanych, repetowanych jak broń, jak słoń słaniający się w składzie słowników z hasłami poukładanymi według wariackich reguł, nie alfabetycznie, ale aleatorycznie.


19. Szum - szary, różowy i żółty, który słyszałem w szpitalu przemienienia - to gatunek najbardziej pierwotny, skradziony dzikiej naturze, a raz nawet wysamplowany przy pomocy prywatnego psychosomatycznego programu wprost spod betonowego kręgu w górach obłędu zimą, na turniach absurdu pamiętnego grudnia.

20. Zjednoczenie się z muzyką, to autentyczne, nie polega na popadaniu w stany ekstazy podczas słuchania ulubionego kawałka, ale na dogłębnym przeżyciu trwania utworu, w trakcie, a zwłaszcza po jego zakończeniu, aby to obce i uwewnętrznione dzieło odnalazło muzykę w nas samych, bo to wtedy przestajemy chłonąć cudze dźwięki, śpiewamy i gramy siebie sobie, a potem jak z nut już samoistnie snujemy raz senne to znów ostre soniczne sekwencje dla innych wybranych przez nas istot.


21. Jeśli miałbym wymienić moment przełomowy, kiedy wrażliwość muzyczna nabierała we mnie właściwego kształtu, to byłyby to błogie chwile w wielkim małżeńskim chłopskim łożu zimą pod obrazem Świętej Rodziny, kiedy w kuchni obok krzątali się moi najbliżsi, a ja zatapiałem się w rytmach i melodiach hitów lat 70. XX w. dobiegających do mnie z polskiego radioodbiornika postawionego na monumentalnej wtedy dla mnie szafie.

22. Echa, które potęgują poczucie wszechobecności własnego, wyobcowanego głosu, jakbym był otoczony lustrami dźwiękowych ekranów, gdy zwierciadlane słowa wypowiedziane z nabożeństwem we wnętrzu Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, wirują wokół mnie w centralnym punkcie, pod kręgiem świętego światła, po południu podczas zwykłego słonecznego lipcowego dnia w Warszawie.

23. Strach jest teraz słodki, przepływa przez uszy, napełniając wnętrze głowy: sączy się niczym czysta woda, która nabiera wolniutko koloru sympatycznego atramentu z ranionej nagle rozpuszczalnej ośmiornicy.

24. Tragizm, płynnie wyłaniający się z głupawych, prościutkich motywów elektronicznych, tragizm niczym trąbki marszowe zamiast werbli, po czym trójkąty pobrzmiewające żenadą, a na koniec masowa egzekucja z użyciem wszystkich dostępnych orkiestrowych instrumentów.

25. Ekran z wizualizacją melodii myślowych, pełnych obliczeń metamatematycznych: jak strzępki grzybni połączone fraktalnie z grymasami gargulców.

26. Śmiech w mojej  ilustracyjnej kompozycji jest uśmierzonym bólem pękniętego miecha.


27. Źródłem jest ujście, bo to, co w górze, to jeszcze wyżej, a tam : znów to, co jest teraz najniżej, w danej chwili, i tak bez końca.

28. Rozejm kończy najbardziej waleczną fazę muzycznej gry, gdy dyrygent znów daje sygnał batutą do finezyjnej fazy ad libitum.

29. Ósma osiem i osiem sekund - w różnych punktach Polski odczuwana jako pik serc.

30. Drżenie membran murów socrealistycznej kamienicy na rogu Struga i Solidarności, gdy od samego rana potwory tirów watahami gnały na złamanie osi kół, jakby szczute przez monstrum stalowego kombinatu.

31. Łoskot rozbijanych w drobiazgi ukochanych, kruchych rzeczy - taka muzyka, spotęgowana w straszliwym crescendo, zakończy nasze życie słuchowe.

32. Eureka w kazimierskim mieszkaniu Adama Wiedemanna, gdy "Stimmung" Stockhausena wybiło mi bramę w czaszce i wjechało buldożerem jak izraelska armia testująca w Strefie Gazy koncepcje nomadologii Gillesa Deleuze'a, aż przez całe dwie dekady muzyka XX wieku drążyła we mnie astralne korytarze, całkowicie obce mojej rodzimej infrastrukturze.

33. Milczenie modernistycznej bryły domu wczasowego w lipcu 1977 roku, z tarasem ocienionym gąszczem sosen, przez które przesącza się słoneczne skwierczenie piaskowych usypisk pełnych patyków po lodach i torebeczek z plastyku z kropelkami cytrynady, na peryferiach nadmorskiego kurortu, tuż przed południem, gdy samotny stół do ping ponga na moment przysnął, i śpi do dziś, nie niepokojony.