Zmasakrowana twarz kobiety - wita czytelników "Guardiana" przy porannej kawie. Zszyte grubą nicią szramy na czole, jak wysadzone tory kolejowe pod Charkowem. Zapadnięte policzki, niczym leżące odłogiem ukraińskie czarnoziemy. To mapa agresji Władimira Putina. Kobieta straciła wzrok w lewym oku, czego na fotografii nie widać. Patrzy na mnie oskarżająco! Jest po tamtej, koszmarnej stornie gazety, ja po tej drugiej, bezpiecznej. Odstawiam filiżankę. Dzieli nas kartka papieru i kilka tysięcy kilometrów. Za chwilę zapuka listonosz i odłożę na moment wojnę na półkę. Ona nie ma takiej możliwości. Od kilku dni topi śnieg na śniadanie, nie czyta gazet, straciła połowę twarzy i domu!

W nawałnicy filmów, jakie docierają z Ukrainy, pojedyncze kadry przemawiają najgłośniej. Mają w sobie coś z greckiej tragedii - są dostojne i godne. Jak to słynne już zdjęcie z ewakuacji mieszkańców Irpienia. Rzeka ludzi stoi nieruchomo pod zwalonym mostem. Czekają, żeby się przeprawić na drugi brzeg rzeki po kładce zbudowanej z desek i betonowych kostek. Nikt się nie przepycha łokciami. Posłusznie czekają, aż nadejdzie ich kolej. Nawet jeśli na niebie pojawi się samolot wroga, będą tak posłusznie stali. Nigdzie już nie mogą uciekać. Co będzie, to będzie. Ukraiński żołnierz z karabinem na ramieniu podaje rękę starszej kobiecie. Przypominają akt stworzenia z Kaplicy Sykstyńskiej.  

To już nie być albo nie być. Szekspir unoszący się nad gruzami zbombardowanych bibliotek przygotował dla Ukrainy nowe pytanie. Będziesz albo nie będziesz - czas przyszyły nadaje mu szczególne znaczenie. Bo oni wciąż żyją. Ale za chwilę to może się zmienić. Przekonali się o tym mieszkańcy Czernichowa, stojący w kolejce po mleko i ciężarne matki ze szpitala w Mariupolu. Napotykam fotografie, które stają się symbolem tego konfliktu - np. zdjęcie leja po bombie. Wygląda jak odwrócona na lewą stronę potężna góra błota. W środku stoi człowiek. Wszedł tam tylko po to, żeby fotograf mógł uchwycić skale zniszczenia. Ledwie go widać. Jest mały, jak mrówka.  

Są też zdjęcia rosyjskich jeńców wojennych - umorusani, zakrwawieni, w niedopasowanych mundurach. W oczach mają strach i niedowierzanie, bo przecież szli wyzwalać Ukrainę od faszystowskich zbirów. Oni także nie wierzą, że żyją. Miało się zakończyć po kilku dniach bukietami kwiatów, tymczasem wojna trwa już trzeci tydzień. No i te fotografie ukazujące euforię obrońców - mam z nimi duży problem. Przypominają uśmiechnięte twarze warszawskich powstańców. Podobnie jak w 1944 roku, jesteśmy świadkami pogrzebów i ślubów. Zdarzają się nawet tańce na barykadach. To może być dopiero preludium symfonii niewyobrażalnych zniszczeń. Dlatego tych zdjęć nie lubię.  

Ciekawe, co stało się z Ukrainką z pierwszej strony "Guardiana". Może udało jej się wydostać z oblężonego miasta i jest w drodze na zachód. Może wróciła do zniszczonego domu i stara się przetrwać najgorsze. A może już nie żyje. Mnożą się pytania. Ukraina to olbrzymi kraj - ma 44 miliony mieszkańców. Ale z dnia na dzień ta statystyka się kurczy i trudno powiedzieć, kiedy się zatrzyma. Kijów wciąż jest niezwyciężony. Nie dotarła do niego rosyjska kolumna czołgów, która zmaga się w wczesnowiosennym ukraińskim błotem. Mieszkańcy stolicy mogą się tylko zbroić i obserwować masakrę mniejszych miejscowości. Przypominają już szkielet syryjskiego Aleppo. Trwa pokazówka Putina!