Brexit – karty zostały rozdane. Przedstawiając strategię rządu przed rozpoczęciem procedury rozwodowej, premier Theresa May nie pozostawiła Brukseli żadnych złudzeń. Wielka Brytania opuści Unię Europejską, wyjdzie ze wspólnego rynku i spod jurysdykcji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Odrzuci też unię celną w obecnej postaci. To plan ambitny. Wciąż jednak nie wiadomo, czy Londyn rozpoczął właśnie partię brydża, czy pełną blefów rozgrywkę w pokera. To – jak szepcze ulica – wyjdzie w praniu.

Wersja Brexitu, jaką przedstawiano wczoraj w Londynie, jest ekstremalna. To bardziej twarde lądowanie od najtwardszego, jakie przewidywali komentatorzy. Ale stawka jest wysoka, więc Londyn stawia poprzeczkę na odpowiednim poziomie. Wielka Brytania opuszcza Unię, ale nie Europę - tymi słowami pani premier rozpoczęła przemówienie. Następnie próbowała naszkicować w jaki sposób jej kraj będzie się starać zawrzeć z Brukselą korzystne umowy handlowe i porozumienia, a uwalniając się z kajdan Wspólnoty, zostanie globalnym graczem. Odzyska w końcu suwerenność i doda gospodarce skrzydeł. 

Przemawiając przed brygadą urzędników, którzy odpowiedzialni będą za Brexit, premier przypominała dowódcę, który w przeddzień ważnej bitwy, podnosi na duchu żołnierzy. Jej mowę usłyszano także we wszystkich europejskich stolicach, gdzie przeciwna armia wpatruje się z nieukrywanym niepokojem w krajobraz przed bitwą.

Najważniejsze światło

Nie chcemy wprowadzać w Unii chaosu - taki komunikat usłyszeli urzędnicy w Brukseli. Nie interesuje nas jednak jakieś połowiczne członkostwo we Wspólnocie. W rachubę wchodzi jedynie opuszczenie wspólnego rynku i porozumień celnych w obecnej postaci. Nieważne, że połowa brytyjskiego eksportu kierowana jest właśnie do pozostałych 27 państw Wspólnoty. To gra warta świeczki, o której dziwnym zbiegiem okoliczności, premier May niewiele i bardzo ostrożnie mówiła w swym przemówieniu. Ten płomień to imigracja - to ona zmotywowała Brytyjczyków do zagłosowania za Brexitem.

Kwitnący handel poza wspólnym rynkiem jest dla brytyjskiego rządu Świętym Graalem. Ale jest jeszcze puchar o wiele bardziej cenny - ponowna kontrola nad granicami. Tej możliwości podporządkowane zostały wszystkie punkty przedstawionej wczoraj strategii. Obywatel Unii mieszkający na Wyspach i martwiący się o przyszłość, pojawił się tylko przez moment w wystąpieniu pani premier i natychmiast zniknął. Jest ważną kartą przetargową przyszłych negocjacji - zakładnikiem Brexitu - i jako taki nie może być odkryty zbyt wcześnie na stole. Europa trzyma podobną kartę - Brytyjczyka przebywającego tam na stałe, przeżywającego podobne rozterki.

Odwracając się od europejskich partnerów plecami, Wielka Brytania może zapłacić wysoką cenę - przyszły handel Europą bez taryf to gruszka rosnąca na wierzbie. Ale nie da się tego podkreślić bardziej dosadnie - przejęcie kontroli nad imigracją zawsze było największym katalizatorem Brexitu. Przeciętny Brytyjczyk bardziej reaguje na obcy język słyszany na ulicach niż na zawiłości umów handlowych.

Nasz parlament

Brexit ma także przywrócić suwerenność brytyjskiego parlamentu - tak twierdzą jego zwolennicy. Uważają, że wiele unijnych praw, które obowiązują na Wyspach, wprowadzonych zostało wbrew ich woli. To oczywiste nieporozumienie, bowiem Wielka Brytania, jest aktywnym członkiem Parlamentu Europejskiego, demokratycznie wybieranej instytucji, która odrywa w tym zakresie kluczową, legislacyjną rolę. To cena za bycie we Wspólnocie: wspólnie ustalmy prawa i wspólnie ich przestrzegamy. Nie każdy Brytyjczyk postrzega członkostwo w Unii Europejskiej w ten sposób.

Jak zapowiedziała premier May, w dniu gdy Brexit stanie się faktem, wszystkie unijne prawa zostaną automatycznie włączone do brytyjskiego systemu. Dopiero później parlament na indywidualnej zasadzie zadecyduje, które zatrzymać, a których się pozbyć. Wielka Brytania opuści zatem jurysdykcję Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Wielokrotnie blokował on decyzje brytyjskich sądów, lejąc tym samym wodę na młyn zwolenników Brexitu. Część z nich dotyczyła deportacji ludzi podejrzanych o terroryzm, co w obecnym klimacie nie było przyjmowane na Wyspach z zadowoleniem.

Propozycja nie do odrzucenia?

Niektórzy komentatorzy widzieli w przemawiającej szefowej brytyjskiego rządu jeszcze jedną postać, która podobnie jak bohaterscy dowódcy, pojawia się często w filmach - szefa gangu, nie bojącego się przystawiać Brukseli pistoletu do skroni. W prasie padły nawet porównania z Tonym Soprano, sympatycznym i bezwzględnym przywódcą mafii. Jeśli Europa postanowi nas ukarać za Brexit, popełni zgubny akt samookaleczenia - powiedziała na koniec swego przemówienia Theresa May. Tym samym padła groźba, dla której nie ma miejsca przy karcianym stole. I nieważne czy jest to brydż czy gra w pokera. To nie był blef, to była chłodna lufa rewolweru. Niektórzy obserwatorzy chwalą premier za te ostre słowa, które - ich zdaniem - powinny wywołać w Brukseli odpowiednią refleksję. Inni uważają, że Theresa May wysyła swą armię na zbyt ryzykowną wojnę.

O jeden most za daleko

Co to oznacza? Jeśli Wielka Brytania nie uzyska korzystnych dla siebie porozumień z Brukselą, odejdzie od stołu bez podpisania jakichkolwiek umów. No deal is better than bad deal - brak umowy jest lepszy niż zawarcie złego porozumienia - te słowa również padły wczoraj w Londynie. Premier May nie rozwijała już tego wątku, ale wizja Wielkiej Brytanii, jako raju podatkowego na obrzeżach Europy, mogła pojawić się wyobraźni unijnych urzędników. Taka Wielka Brytania byłaby magnesem dla biznesu, choć ustalając podatek korporacyjny na atrakcyjnym, niskim poziomie, paradoksalnie również popełniłaby akt ekonomicznego harakiri, pozbawiając się miliardów funtów tytułem podatku. Tak wygląda wojna handlowa. Różne padają w niej ofiary.

Co dalej Wielka Brytanio?

Jest jeszcze konstytucyjny aspekt Brexitu, który po przedstawieniu strategii rządu, staje się zagadnieniem istotnym. Szkocja i Irlandia Północna opowiedziały się zdecydowanie za pozostaniem w Unii Europejskiej. Dla tej pierwszej najważniejszym jest członkostwo w wolnym rynku. To zdaje się być przesądzone, dlatego Szkoci przeć będą do zorganizowania ponownego referendum niepodległościowego. Może to nastąpić dopiero po zakończeniu procedury rozwodowej, co zakładając że uruchomiona ona zostanie do marca tego roku, nie nastąpi przed końcem marca 2019. Wydaje się bardzo prawdopodobnym, że Szkoci ponownie zagłosują, a tym razem rezultatu nie trzeba będzie szukać w kryształowej kuli.

Głównym problemem dla Irlandczyków jest przyszła granica Unii Europejskiej, która przebiegać będzie między Ulsterem a Republiką. Jej zlikwidowanie było jednym z warunków podpisanego przed laty porozumienia, które zakończyło konflikt między katolikami i protestantami. Powrót fizycznej granicy - zdaniem obu stron - wpłynie negatywnie na bezpieczeństwo i gospodarkę Zielonej Wyspy. W takiej sytuacji mogą pojawić się tendencje zjednoczeniowe, które podpisane w 1998 roku Wielkopiątkowe Porozumienie uśpiło.

Kwadratura koła

Strategia przedstawiona przez premier Theresę May jest na razie listą pobożnych życzeń. Sprowadzą ją na ziemię ostre negocjacje. Ostateczne porozumienie z Brukselą będzie musiało zostać zaakceptowane przez pozostałe 27 państw Wspólnoty oraz przez obie izby brytyjskiego parlamentu. Wiele jeszcze może się zdarzyć. Jedno jest pewne, Wielka Brytania zaczęła przygotowania to ważnej gry. Nie wiadomo tylko czy od blefu, czy rzetelnego planu, który może zostać zrealizowany. Wszystko zależeć będzie od dobrej woli stron i chęci zawarcia kompromisu. Ironiczne jest to, że Theresa May przedstawiła warunki rozwodowe Brukseli dokładnie w tym sam miejscu, gdzie 30 lat temu, ówczesna premier Margaret Thatcher, zapewniała Brytyjczyków o szansach związanych z członkostwem w europejskim wspólnym rynku. Historia kwadratowym kołem się toczy.