​Po jedenastu dniach wojna w Ukrainie nabiera krwawych rumieńców. Rożnie to wygląda na ekranie komputera. Każdy, kto ma w ręku komórkę, może natychmiast stać się dziennikarzem. Wystarczy nacinać guzik, a nalot rosyjskich myśliwców obejrzą miliony internautów.

Ukraińskie kanały na Twitterze dają nieocenzurowany obraz wojny. Trzęsące się ręce, przyspieszony oddech. Na ekranie jakieś osiedle mieszkaniowe, a wokół płonące samochody i leżący na śniegu martwi ludzie. Czasami ich twarze zasłania cyfrowa mgiełka, ale najczęściej przerażają bez znieczulenia.

Jest też masa propagandowych filmików zmontowanych jak w MTV. Wystarczy dostęp do sieci, komputer, jakiś program do obróbki materiału i gotowe. Pulsująca muzyka robi swoje. Na nich ukraińska armia jest niezwyciężona, choć rzeczywistość może wyglądać inaczej.

No i te mini rozmowy z pojmanymi, rosyjskimi jeńcami w zakrwawionych opatrunkach. Pytani są o nazwisko, datę urodzenia, stopień wojskowy i to obowiązkowe pytanie - "dlaczego znalazłeś się w Ukrainie". Przyznam, że mam problem z tymi nagraniami. Choć nie widziałem żadnego, na którym jeńcy traktowani są bestialsko, pamiętam zapis z Konwencji Genewskiej o robieniu z niewoli publicznego cyrku - PUBLIC CURIOSITY - ale to nie cyrk! Pojmani Rosjanie dostają do ręki komórki. W wielu przypadkach to prawie dzieci. Dzwonią do matek i ojców. Często płaczą. To spełnia dwojaką funkcję. Rodzice wiedzą, że ich synowi żyją - a cóż jest na wojnie ważniejszego!? Mogą też tę wiedzę przekuć w antyputinowski protest. To Rosja musi w końcu powstać z kolan, nawet jeśli klęczy na imperialnej poduszce.

Tymczasem gospodarz Kremla znalazł sposób na uśmierzenie bólu. Ustalił cennik - jadłospis potwora. Za każdego zabitego żołnierza rodzina otrzymać równowartość 45 tys. dolarów w rublach. Ale niekoniecznie ciało - o to zadbają już mobilne krematoria, które podążają za pierwszą linią frontu. Niby zwykłe ciężarówki, a w środku cylindryczne piece. W tysiącu stopniach Celsjusza topią się nawet wojskowe medale.

Wojna toczy się w internecie. Oglądają ją nawet żołnierze. Jej wirus potrafi zainfekować nawet najbardziej odporne głowy. Wydawało mi się, że po tylu relacjonowanych konfliktach jestem zaszczepiony. Ale gdy po dniu pracy uderzam w poduszkę, obrazy nie znikają. Zamieniają się w koszmary. Za kilka godzin zadzwoni budzik i to samo zacznie się na jawie.