Sprinter wbiega na trasę maratonu. Cichnie doping na stadionie. Pojawia się inna przestrzeń. Pustoszeją ulice i rozpoczyna się morderczy dystans. Wojna w Ukrainie właśnie weszła w ten etap.

Dwie potężne armie walczyć będą na całej długości Donbasu. To ponad 450 kilometrów. Z naszych komputerów zniknęły kameralne starcia obrońców z agresorem, jakie rozgrywały się na ulicach miast i miasteczek. Teatrem walk stała się olbrzymia połać ziemi, której Ukraińcy będą bronić. Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow zapowiedział, że jego kraj nie użyje broni nuklearnej. Wspaniałomyślne to z jego strony i łaskawe. Największymi wyznawcami prawdy są mnisi z Kremla.   

Walki przeniosły się za Dniepr. W wyobraźni przeciętnego Europejczyka to daleko. Tam, gdzie siano bezkresne łany zbóż, teraz żniwo zbierać będzie wojna. W dodatku nie detalicznie, hurtowo! To będzie bitwa na wzór tych z II wojny światowej. Na początku zabrzmi artyleria. Deszcz pocisków wzburzy morze krwi. Potem czołgi jak kombajny pójdą w pola, a niebo zachmurzy się samolotami. Natarciom i kontratakom nie będzie końca. Maraton w Donbasie odbywać się będzie bez publiczności. Kto mógł, już uciekł. Wiadomo, jak wygląda ziemia, którą w pijanym zwidzie pobłogosławił bóg wojny - przestaje przypominać ziemię. To leje po bombach i sterczące kikuty okaleczonych drzew.  

Widziałem w telewizji, jak z linii frontu ewakuowano wiejskie hospicjum. Takie ośrodki nie wyglądają imponująco na wschodzie Ukrainy, ale ludzie mogli w nich chociaż godnie umierać. Pielęgniarze wynieśli pensjonariuszy na krzesłach, po czym pomogli im wejść do autobusów. Pacjenci trzęśli się z zimna i ze strachu. Wielu nie rozumiało, dlaczego u schyłku życia muszą podróżować na zachód. Jeden z nich - mężczyzna po dziewięćdziesiątce - patrzy nieprzytomnie na ośrodek, który opuszcza na zawsze z jedną torba. Ubrany jest w białą, nocną koszulę. Przypomina świętego. Na schodach zabłoconego busa szepcze coś i rusza dłonią, jakby wszystkich błogosławił albo przeklinał. 

W Kijowie otworzyły się kawiarnie. Dzieci wirtualnie powróciły do szkoły. Kto może, pracuje, kto nie może, pomaga. Ludzie kibicują uczestnikom wojennego maratonu. Obserwują go we Lwowie, nasłuchując wycia syren. Kciuki trzyma Odessa, nerwowo badając horyzont. Zatopienie statku nawet o tak symbolicznej nazwie jak Moskwa nie zażegnało niebezpieczeństwa. Atak może nastąpić w każdej chwili z dowolnego punku na mapie. Wciąż niewykluczony jest desant z morza, coraz bardziej czarnego. Na wschodzie pada deszcz. Eksperci łapią się za głowy. Bo jeśli natarcie, to w zimie, kiedy ziemia zamarza albo latem, gdy jest sucha. Oby arogancja zgubiła Rosjan jak kiedyś Francuzów.   

Armia Napoleona nie wiedziała nic o ciężkich pojazdach na gąsienicach, ale nauczyła się dużo o rosyjskiej pogodzie. Mandaryni na Kremlu nie czytali chyba "Wojny i pokoju". Powinni wiedzieć, że czołg utopijny w błocie jest wart tyle, co wóz stodole. Do Donbasu ściągnięto ok. 20 tys. najemników z Bliskiego Wschodu. Otrzymują od 600 do 3 tys. dolarów miesięcznie w zależności od doświadczenia. Ale pozbawieni są jakiegokolwiek wsparcia ciężkiego sprzętu. Są zwykłym mięsem armatnim za pieniądze. Ich zadaniem jest jak najszybciej zdobyć kawałek ukraińskiej ziemi. Byle był dowód. To desperacki ruch Kremla w jednym tylko celu - by w Moskwie pochwalić się zwycięstwem 9 maja.   

Tymczasem w Chersoniu Rosyjscy żołnierze zbezcześcili wiatr - powiesili nad miastem flagę z sierpem i młotem. Flaga jest za duża i nie chce się prezentować. Mnie się i zawęźla, jakby chciała dać do zrumienia mieszkańcom miasta, że się wstydzi. Ma czego! Z gruzów Mariupola wydobyto ciało 10-letniej Kateriny Dajczenko. Była olimpijską nadzieją ukraińskiego łyżwiarstwa figurowego. Już nie zatańczy na lodzie. Zadbały o to igrzyska, jakie w tym roku urządzili Rosjanie. Za każdym razem, gdy docierają takie informacje, myślę o ostatnich, niepokonanych obrońcach, którzy zeszli do podziemi Azowstalu. Wczoraj jeszcze wrzucili do sieci film. Proszą na nim o pomoc, ale się nie poddają. Giną.