Naciągacze i "zawodowi Polacy", którzy szkodzą polskiej mniejszości na Białorusi - tak o związku Andżeliki Borys piszą władze uznawanej przez Mińsk organizacji Stanisława Siemaszki. Ambasada Białorusi publikuje na swoich stronach listy otwarte i apele do mieszkańców naszego kraju wystosowane przez reżimowy związek.

W wyjątkowej poetyce znanej w Polsce sprzed kilkudziesięciu lat łukaszenkowski związek próbuje przekonać adresatów, że dali się oszukać niewielkiej grupie tak zwanych działaczy Andżeliki Borys. Ci ludzie prześcigają się w perłach i perełkach słowotwórstwa, a raczej mącą wodę w studni. Polacy mieli uwierzyć grupie naciągaczy, którzy od lat nigdzie nie pracują, a puszczają łezkę o swoich rzekomych prześladowaniach, by wymusić od Polaków grosz na nowe mieszkania, nowe samochody i nowe kiecki.

Siemaszkowcy ubolewają, że działania tych "zawodowych Polaków" niszczą dobrosąsiedzkie stosunki Warszawy i Mińska. Zapewniają, że na Białorusi nie ma mowy o szykanach, czy dyskryminacji, a tylko prawowity związek dba o tożsamość Polaków, język i kultywuje tradycje. Nikt niestety nie wspomniał, że szef tej organizacji po polsku nie mówi wcale.

W Związku Polaków kierowanym przez Borys jest kilkanaście tysięcy członków. W konkurencyjnej reżimowej organizacji - jak twierdzą jej władze - sześć tysięcy. Realnie - jak ocenia wiceambasador Polski w Mińsku Marek Bućko - kilkadziesiąt. Większość to fikcyjni członkowie. Często nie wiedzą, że są zapisani. Są też Białorusini ze służb ideologicznych, czy zakładów pracy oddelegowani tam jako członkowie.

Polska mniejszość na Białorusi liczy od 400 do 600 tysięcy osób.