W stolicy Serbii Belgradzie odbyła się parada Gay Pride. Jej uczestnicy przeszli pustymi ulicami spod siedziby rządu do parlamentu, w rejonie ściśle otoczonym policyjnym kordonem.

Tysiące policjantów z samochodami opancerzonymi, działkami wodnymi, uzbrojonych w tarcze, zablokowały dostęp do ulic prowadzących do siedziby rządu i parlamentu. Władze serbskie przez trzy lata zabraniały organizowania Gay Pride ze względów bezpieczeństwa. W 2010 roku skrajnie prawicowe ugrupowania zaatakowały pierwszą paradę Gay Pride w Belgradzie. W starciach z policją zostało wtedy rannych ok. 150 osób.

Zwierzchnik Serbskiego Kościoła Prawosławnego patriarcha Ireneusz we wtorek potępił planowaną paradę, nazywając ją "bezwstydnym zgromadzeniem". Wyraził też obawy co do bezpieczeństwa z powodu planowanej parady, jak i skrajnie prawicowej kontrdemonstracji. Ocenił, że parada jest narzucana "Serbii i Belgradowi" przez "mentorów z Europy". Podkreślił też koszty, jakie w związku z ochroną parady musi ponieść państwo. Z powodu absurdalnego w istocie paradowania państwo nawet przy obecnym ubóstwie wydaje miliony na ochronę garstki obywateli i ich gości w zaledwie kilkusetmetrowej paradzie w centrum Belgradu - zaznaczył patriarcha.

Jak pisze AP, UE, która w marcu 2012 roku przyznała Serbii status oficjalnego kandydata, traktuje kwestię parady gejów jako sprawdzian tego, czy kraj ten potrafi zagwarantować przestrzeganie praw człowieka.

Premier Aleksandar Vuczić powiedział w czwartek, że nie ma zamiaru brać udziału w paradzie, ale pokazało się na niej kilku ministrów i burmistrz Belgradu Sinisza Mali. Mali, który jest sojusznikiem Vuczicia, powiedział, że parada jest "świadectwem faktu, że w Belgradzie wszyscy są równi".

Według AP nie było ani śladu chuliganów i nacjonalistów. Jak powiedział agencji przeciwnik parady stojący za policyjnym kordonem, "wstyd, że musimy blokować stolicę, aby pozwolić kilkuset jednostkom na demonstrowanie ich perwersyjnych upodobań".