Debata. To dziś elektryzuje, spędza sen z powiek, daje nadzieję i poraża sztaby wyborcze. Wieczorne starcie Komorowski-Duda może być kluczem do wyborczego zwycięstwa. Może. Acz nie musi. By zwiększyć, swe szanse politycy obu obozów zaczynają prowadzić wielka przed-debatową grę. Czytelną. Ale podobno skuteczną. Zaczerpniętą ze wszystkich podstaw politycznego marketingu. I noszącą w nich miano obniżania oczekiwań. PO mówi, że "Duda jest na fali" i to sprawia, że powinien wygrać debatę. Z kolei dla PiS BK zaczął nagle być "zdeterminowanym i groźnym przeciwnikiem", którego "nie można lekceważyć", bo jest "faworytem debaty". Podobno to stary kampanijny wyjadacz - Adam Bielan, uświadamia wszystkim w PiSie i okolicach wagę tego zabiegu, który ma dać dobry grunt do tego, co dziać się będzie po debacie. Jeśli "mojemu kandydatowi" pójdzie dobrze - tym jaśniej zaświeci jego gwiazda, bo miał wszak przegrać. Jeśli pójdzie źle - zawsze można powiedzieć, że tak musiało być, ale to niczego nie zmienia.

***

Za dyżurny przykład debat, które zaważyły na losach polskich kampanii wyborczych, służą starcia Wałęsa-Kwaśniewski z 1995 i Tusk- Jarosław Kaczyński z 2007. Ja jednak uważam, że być może najbardziej istotną debatami przedwyborczymi, były te z 2005 i dyskusje Donalda Tuska z Lechem Kaczyńskim. Doskonale przygotowany do nich Tusk, wytrenowany, wyinstruowany i ukształtowany przez speców od politycznego PR spierał się w nim z naturalnym - ze wszystkimi wadami i zaletami tego stanu rzeczy - Lechem Kaczyńskim. I choć teoretycznie wszystko wskazywało na to, że Tusk wypada lepiej - wyborcy wyczuli w nim - moim zdaniem - pewną sztuczność, "plastikowość", brak naturalności. I wybrali Lecha Kaczyńskiego. To może być ostrzeżenie dla wszystkich tych, którzy uważają, że kandydata w wyborach prezydenckich można "ulepić" na potrzeby kampanii. Bo to często raczej zraża niż uwodzi wyborców.

***

Kwaśniewski, nieśmiało Cimoszewicz i Dorn, w piątek - Leszek Balcerowicz. Kolejni politycy i osoby publiczne włączają się w falę wsparć dla urzędującego prezydenta. Sam jestem ciekaw, czy to podziała na wyborców. Bo z jednej strony - autorytety, politycy z doświadczeniem, cenieni, budzący sympatię albo respekt mogą pomóc, ale z drugiej - mogą wzbudzić poczucie, że rodzi się jakaś zmowa, spisek, sojusz establishmentu, politycznych elit, wspierających tego, który jest dla nich swoistą szalupą ratunkową. A że ta kampania ujawniła potęgę niechęci wobec tychże elit - skutek tych wsparć może być dokładnie odwrotny. Ludzie pójdą zagłosować na Dudę, by - mówiąc językiem dosadnym - dać establishmentowi po d....

*** 

Wsparcie Leszka Balcerowicza dla Bronisława Komorowskiego było raczej apelem o niegłosowanie na Andrzeja Dudę. Bo to jeden z symboli grzechów i nieprawości IV RP. Ponieważ Balcerowicz poparł prezydenta w moim programie - oczywiście znalazłem się w ogniu krytyki, że jestem uczestnikiem anty-Dudowego sprzysiężenia. Pośród różnych zarzutów najbardziej rozbawił mnie ten, że nie broniłem kandydata PiS przed stwierdzeniem, że jest "młodym Kaczyńskim". Bo wydaje mi się, że akurat to stwierdzenie jest tyleż zarzutem, co może być uznane za komplement. Któryż z polityków PO nie marzył przez lata, by być "młodym Tuskiem", a PiS, że jest "młodym Kaczyńskim"?

A przy okazji, zabawne jest jak nagle prof. Balcerowicz, którego PO odsądzała od czci i wiary, gdy krytykował ją za politykę ciepłej wody w kranie, opiewa jego cnoty i wychwala, jako autorytet. A z drugiej strony - jak PiS, który z sympatią patrzył, na bicie przez Balcerowicza w Platformę, nagle uznał byłego prezesa NBP, za postać, której nikt już właściwie nie kojarzy, więc o tym, co mówi, nawet nie warto dyskutować.