Dziś światową premierę będzie miał nowy film Agnieszki Holland - "Zielona granica". Obraz zostanie pokazany w konkursie głównym Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji. "Robiliśmy ten film z całą uczciwością - i ludzką, i artystyczną, i intelektualną, jaką mogliśmy wykrzesać z siebie. Nie ma w nim żółci. Są szczere emocje i szczera prawda o cierpieniu, ludzkich wyborach i o ludzkim pięknie również" - zapewniała reżyserka w rozmowie z Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą z redakcji kulturalnej RMF FM. "Ja mam średnią wiarę w to, że jeden film może zmienić świat. Ale myślę, że moim zadaniem nie jest zmiana świata (...). Chodzi mi o to, żeby dać świadectwo" - dodała.

"Zielona granica" opowiada o kryzysie na granicy polsko-białoruskiej. W filmie przeplatają się trzy perspektywy - uchodźców, polskich aktywistów i strażników granicznych.

W obsadzie najnowszego filmu Agnieszki Holland są m.in. Maja Ostaszewska, Tomasz Włosok, Piotr Stramowski, Jaśmina Polak, Marta Stalmierska, Agata Kulesza, Maciej Stuhr i Magdalena Popławska oraz zagraniczni aktorzy - Jalal Altawil, Behi Djanati Atai, Mohamad Al Rashi, Dalia Naous i Joely Mbundu.

Scenariusz filmu Agnieszka Holland napisała wspólnie z Gabrielą Łazarkiewicz-Sieczko oraz Maciejem Pisukiem. Za zdjęcia odpowiada Tomasz Naumiuk. Do polskich kin "Zielona granica" trafi 22 września. 

Dziennikarka RMF FM Katarzyna Sobiechowska-Szuchta dopytywała Agnieszkę Holland o to, jak wyglądała jej droga do podjęcia decyzji o tym, że swój najnowszy film poświęci właśnie sytuacji na granicy. 

Jakiś czas temu Putin wymyślił, że przy pomocy Łukaszenki można wykorzystać kanał przez Białoruś, żeby generować podróż do Unii Europejskiej grup uchodźców z Bliskiego Wschodu, a później również z Afryki. Tego typu działania (...) są możliwe, dlatego że istnieje nierozwiązany, nierozwiązywalny, ale też niespotykający się z prawdziwym zrozumieniem i z prawdziwym wysiłkiem poznawczym i skutecznością problem uchodźcy z rejonów objętych wojną, głodem, katastrofą klimatyczną, z krajów, gdzie życie ludzkie stało się niemożliwe albo gdzie nie sposób żyć w sposób godny - mówiła Holland. Ofiary wojny w Syrii ciągle znajdują się w obozach. Część z nich przedostała się już do Europy, m.in. do Niemiec, ale nie mają prawa sprowadzać swoich rodzin. Krótko mówiąc, kryzys trwa i nie tylko, że się nie skończy, ale będzie się nasilać - oceniła. 

"Na początku strażnicy graniczni zachowywali się w humanitarny sposób"

Reżyserka przypomniała głośną sytuację w miejscowości Usnarz Górny na Podlasiu. Jej zdaniem dopiero ona skonfrontowała Polaków z kryzysem uchodźczym. 

Grupa uchodźców afgańskich (...) znalazła się w potrzasku na granicy polsko-białoruskiej - z jednej strony otoczona przez służby białoruskie, z drugiej przez polskie. Oni koczowali tam wiele tygodni. Kobiety, starsze dzieci, starsi ludzie, chorzy. Na początku polscy strażnicy graniczni zachowywali się w normalny, humanitarny sposób, dając im picie, pożywienie, które zresztą sami kupowali w pobliskich sklepikach. Ale przyszedł dosyć szybko rozkaz prawdopodobnie, że należy ich izolować - wspominała Holland. Oni tam tkwili, odizolowani od służb humanitarnych, od lekarzy, polityków, którzy się tam znaleźli. Była to bardzo przejmująca sytuacja. Mogła przypominać najgorsze karty z historii XX wieku. I pewnego dnia zniknęli. Zostali wywiezieni gdzieś. Przez kogo? Jak? Gdzie? Nie wiadomo - dodała. 

Jak podkreśliła Holland, po sytuacji w Usnarzu Górnym problem uchodźców na polsko-białoruskiej granicy nie zniknął, a wręcz zaczął się nasilać. 

Okazało się, że w Puszczy Białowieskiej, w lasach, na bagnach są całe grupy uchodźców, pojedynczy uchodźcy, wiele dzieci (...) Szybko zorganizowały się grupy aktywistów - doświadczonych, pracujących dla różnych organizacji humanitarnych, a później również lokalnych mieszkańców. Skonfrontowani z faktem, że obok nich, na ich terenie ludzie gubią się, umierają z zimna, z głodu, z pragnienia, topią się w bagnach, w rzekach, robili wszystko, żeby im pomóc - wbrew państwu - wspominała reżyserka "Zielonej granicy". Jej zdaniem polskie państwo wybrało w tej sytuacji strategię "zniechęcania poprzez okrucieństwo". 

Cała Europa nie wie, jak sobie poradzić z tym problemem. Próbuje odepchnąć od siebie ten problem, co było widać w 2015 roku i później - poprzez wywózki, obozy, eksportowanie tych ludzi do krajów dyktatur różnych - wyliczała Holland. Wszystko to generuje strach, rasizm, niepewność. Sprzyja z jednej strony zanikowi wartości europejskich i przestrzegania prawa, czegoś, na czym Europa stoi i o co walczą dzisiaj Ukraińcy. Z drugiej strony - wzrostowi poparcia dla populistycznych czy parafaszystowskich rządów. Zobaczyłam, jak to się rodzi, jak to jajo węża dojrzewa, mając doświadczenie tego, co zdarzyło się w latach 30. i 40. XX wieku. (...) Pomyślałam, że trzeba zrobić o tym film, że ja powinnam w związku z moją filmografią i z biografią za taki film się zabrać i że to powinien być film fabularny - tłumaczyła rozmówczyni Katarzyny Sobiechowskiej-Szuchty. 

"Moim zadaniem nie jest zmiana świata"

Ja mam średnią wiarę w to, że jeden film może zmienić świat. Ale myślę, że moim zadaniem nie jest zmiana świata - przyznała Holland w RMF FM. Jak mówił poeta: "Lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach". Ja się raczej czuję jak taki kamyczek, jeden z tych kamyczków, po których ona się toczy i kto wie, czy jakiś kamyczek nie spowoduje zmiany tego kierunku. Ale generalnie chodzi mi o to, żeby dać świadectwo, po prostu żeby opisać świat - tłumaczyła. 

Ja nie uważam, że sztuka ma obowiązek się zawsze angażować w jakieś spory polityczne czy społeczne. Ale są takie sytuacje, kiedy wydaje mi się, że sztuka - przynajmniej jej część, która najbardziej jest wrażliwa na to, powinna dawać świadectwo prawdzie, nawet jeśli jest bardzo niewygodna, kontrowersyjna, bolesna - stwierdziła reżyserka "Zielonej granicy". 

"Jeżeli miałabym kogokolwiek osądzać, to na pewno nie strażników"

Choć "Zielona granica" nie miała jeszcze premiery, reżyserka już musi się mierzyć z oskarżeniami o stronniczość i opisywanie skomplikowanej sytuacji na granicy tylko z jednej perspektywy. 

To charakterystyczne dla pewnej formacji politycznej - oni oskarżają o stronniczość, antypolskość i nie wiem co jeszcze (...), nie widząc i nie czytając. Nie ma jak tego uniknąć - chyba, że się nic nie robi. Jeżeli się coś robi, prowokuje się tego typu lęki, zarzuty, agresję, nienawiść, kłamstwa. Żyjemy w tak spolaryzowanym społeczeństwie, podszytym uzasadnionym lękiem i strachem o przyszłość i o bezpieczeństwo, że trudno jest uniknąć tego - zauważyła Holland. 

Artystka odniosła się w RMF FM także do pojawiających się sugestii, że jej film wymierzony jest w polską straż granicznąJeżeli miałabym kogokolwiek osądzać, to na pewno nie strażników, ale raczej tych, którzy stawiają ich w sytuacji, w której nie ma dobrego wyjścia. Albo się nie wykona rozkazu, albo się kogoś bardzo skrzywdzi - mówiła Holland. Nawet jeżeli możemy mówić o wojnie hybrydowej, to uchodźcy nie są ślepymi nabojami, ale są żywymi, cierpiącymi ludźmi - zwróciła uwagę. 

"Potrzeba dobra jest silniejsza niż ograniczenia"

Reżyserka "Zielonej granicy" zapewniała w RMF FM, że choć sytuację na granicy oglądamy w filmie z trzech perspektyw - uchodźców, aktywistów i strażników granicznych - to u każdej z nich chciała pokazać "potencjał dobra". 

To jest najbardziej problematyczne, jeśli chodzi o służby graniczne, dlatego że tam mają polecenie, żeby jak najmniej było tego dobra w stosunku do uchodźców. Myślę, że potrzeba dobra w ludziach jest silniejsza niż różnego typu ograniczenia, a w każdym razie może być i powinna być silniejsza - stwierdziła Holland. Jak oceniła, aktywiści pomagający uchodźcom działają zgodnie z chrześcijańską ideą pomocy bliźniemu, nawet jeśli nie są osobami wierzącymi. Podkreśliła, że robią to "wbrew swoim interesom, wbrew zmęczeniu, wbrew przeszkodom, napaściom i próbom kryminalizacji ich działalności". 

"Wszystko dzieje się w biegu"

Holland nie ukrywa radości z faktu, że "Zielona granica" znalazła się w konkursie głównym prestiżowego weneckiego festiwalu.  

Wiedziałam, że ten film potrzebuje wsparcia jakiegoś dużego festiwalu, żeby mógł zaistnieć w świecie i obronić się w kraju - mówiła reżyserka w RMF FM. Pięć miesięcy temu zaczęliśmy zdjęcia i już pokazujemy film. Wszystko się dzieje w biegu. Nie było czasu na refleksję. Cały czas walczymy, żeby zdążyć na czas ze wszystkim - przyznała. 

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta poprosiła swoją rozmówczynię o słowa zachęty dla osób, które nie są pewne, czy wybrać się do kina na "Zieloną granicę". 

Przyjdźcie i zobaczcie. Robiliśmy ten film z całą uczciwością - i ludzką, i artystyczną, i intelektualną, jaką mogliśmy wykrzesać z siebie. Myślę, że to jest film, który trafi do waszych serc - mówiła Holland. Nie ma w nim żółci. Są szczere emocje i szczera prawda o cierpieniu, ludzkich wyborach i o ludzkim pięknie również. Jest bardzo ważne, żeby jak najwięcej osób zarzuciło jakieś aprioryczne opinie na ten temat i po prostu spotkało się w kinie z naszymi bohaterami - podsumowała reżyserka. 

Opracowanie: