"Nie sabotaż, a nieszczęśliwe wypadki" - tak przerwania podwodnych kabli telekomunikacyjnych i połączeń energetycznych, do których w ciągu ostatnich kilku miesięcy doszło na Bałtyku, opisuje amerykański "Washington Post". Dziennik powołuje się na ustalenia służb bezpieczeństwa USA i części państw Europy, pomiędzy którymi ma się podobno rodzić zgodność, co do roli, jaką w zamieszaniu na Bałtyku odegrała Rosja.

W opinii kilku amerykańskich i europejskich funkcjonariuszy wywiadu, do których dotarł "Washington Post", zerwania podmorskich kabli na Bałtyku to jedynie nieszczęśliwe wypadki, a nie celowy sabotaż ze strony Federacji Rosyjskiej.

Zebrane do tej pory dowody, w tym przechwycone komunikaty i tajne informacje wywiadowcze, mają wskazywać, że przerwania kabli telekomunikacyjnych i połączeń energetycznych na Bałtyku to wypadki spowodowane przez niedoświadczone załogi służące na pokładach źle utrzymanych statków.

Do zerwań dochodziło, gdy jednostki ciągnęły swoje kotwice po dnie morskim. O "jasnych wyjaśnieniach" wskazujących na przypadkowość uszkodzeń i brak winy Rosji mówią urzędnicy amerykańscy. Z ich ocenami zgadzają się przedstawiciele dwóch europejskich służb wywiadowczych - pisze "WP". Co więcej, mają istnieć kontrargumenty przeciwko winie Moskwy, oczyszczające jej konto. Rozmówcy amerykańskiego dziennika nie chcieli zdradzać szczegółów, powołując się na dobro śledztwa.

Śledztwo skupia się na trzech wypadkach

Śledztwa opisywanych służb koncentrują się trzech incydentach - przerwaniu kabla łączącego Finlandię i Estonię przez statek Eagle S (grudzień 2024 r.), przerwaniu gazociągu w Zatoce Fińskiej przez kontenerowiec NewnewPolar Bear (październik 2023 r.) i przecięciu dwóch kabli na wodach szwedzkich przez chiński statek Yi Peng 3 (listopad 2024 r.).

Wypieranie się odpowiedzialności przez Rosjan zostało przyjęte przez europejskich urzędników z dużym sceptycyzmem - czytamy w "Washington Post". Dodatkowo, pisze dziennik, wydarzenia na morzu działy się na tle innych ataków hybrydowych przypisywanych Moskwie, np. planowaniu zabójstwa szefa niemieckiego koncernu zbrojeniowego Rheinmetall.

Głośno było także o wielu oskarżeniach o podpalenia, zakłócanie ruchu kolejowego i inne, mniejsze akcje sabotażowe, o które państwa europejskie, w tym Polska, obwiniają Kreml.

"Najważniejszą rzeczą w każdej operacji hybrydowej jest zaprzeczenie"

Jednym z polityków odrzucających pogląd, że Rosja nie maczała palców w przerywaniu kabli na Bałtyku, jest Pekka Toveri - były szef wywiadu wojskowego Finlandii, a obecnie europoseł.

W jego opinii owe przypadki są częścią "typowej operacji hybrydowej" prowadzonej przez Moskwę.

Najważniejszą rzeczą w każdej operacji hybrydowej jest zaprzeczenie - powiedział. Fin uważa, że rosyjskie służby bezpieczeństwa mogły odnieść sukces w niepozostawieniu "żadnego dowodu, który utrzymałby się w sądzie", ale stwierdzenie, że były to wypadki, "to całkowita bzdura".

Toveri i inni przytoczyli anomalie w zachowaniu podejrzanych statków, a także dowody na to, że Rosja od dziesięcioleci przeznacza znaczne zasoby - w tym na dedykowaną jednostkę wojskową znaną jako Główny Zarząd Badań Głębinowych Sztabu Generalnego - na mapowanie zachodniej infrastruktury dna morskiego i identyfikowanie jej słabych punktów.

Przynajmniej dwa statki podejrzewane o spowodowanie uszkodzeń miały przeciągnąć swoje kotwice 100 mil lub więcej po dnie morskim.

Według Toveriego statek, który przypadkowo rzucił kotwicę, natychmiast zboczyłby z kursu, co spowodowałoby, że załoga musiałaby bez zwłoki zatrzymać się i ocenić szkody.

NATO chce strzec Bałtyku

Ostatnie napięcia na Bałtyku sprawiły, że akwenu będzie strzegła powołana przez NATO Straż Bałtycka. Niedawno poinformował o tym sekretarz generalny Paktu Mark Rutte. Jej celem będzie wzmocnienie bezpieczeństwa w regionie przy pomocy fregat, samolotów patrolowych oraz innych rodzajów uzbrojenia. Straż ma m.in. przeciwdziałać podwodnym sabotażom.

Za inicjatywą opowiadała się Polska, promując ją jako jeden z pierwszych krajów.