O 19.30 rozpoczął się drugi w tym miesiącu 24-godzinny strajk londyńskiego metra. Strajkujący protestują przeciwko zwolnieniu 700 bileterów i 100 menedżerów stacji. Metro zacznie normalnie funkcjonować dopiero we wtorek.

Operator londyńskiego transportu TfL (Transport for London) zapowiedział, że będzie się starał, by jak największa liczba pociągów jeździła zgodnie z rozkładem na wszystkich 11 liniach. Ostrzega jednak, że niektóre stacje mogą zostać zamknięte.

Strajk zbiegł się z rekordowo niskimi temperaturami o tej porze roku i z pewnością będzie dla mieszkańców londyńskiej metropolii bardzo dokuczliwy. Aby zniwelować utrudnienia na trasy mają wyruszyć dodatkowe autobusy, a na Tamizie uruchomiona zostanie komunikacja rzeczna.

Sekretarz generalny największej organizacji związkowej TUC Brendan Barber powiedział, że strajk nie ma podłoża płacowego, a jego stawką jest bezpieczeństwo pasażerów. Szef związku RMT Bob Crowe skrytykował natomiast zarząd londyńskiego metra, że ten nie zgodził się na ofertę zawieszenia strajku na 12 miesięcy. Jego zdaniem podczas tego roku niezależny arbiter miałby orzec czy cięcia w zatrudnieniu będą miały wpływ na bezpieczeństwo pasażerów.

Władze metra argumentują, że bilety w kasie kupują głównie turyści, ponieważ ogromna większość stałych użytkowników metra korzysta z kart magnetycznych w szeroko dostępnym systemie pre-paid lub płaci za przejazd w automacie.

Opinia publiczna na ogół jest niechętnie nastawiona do strajkujących. Burmistrz Londynu Boris Johnson sądzi, że rząd powinien uściślić prawo strajkowe. Ogłoszenie protestu jest bowiem stosunkowo proste, a powodują one niewygodę ludzi i straty dla biznesu.