Kapitan południowokoreańskiego promu Sewol, który zatonął w kwietniu, został uznany za winnego zaniedbania obowiązków i skazany na 36 lat więzienia. Sąd uniewinnił natomiast 69-letniego kapitana Li Czon Soka od zarzutu morderstwa, za co groziła mu kara śmierci. W katastrofie zginęły lub zaginęły 304 osoby.

Kapitan był jedną z pierwszych osób, które opuściły tonący prom, podczas gdy pasażerom polecono, by zostali w kajutach. Jego ucieczka na łodzi ratunkowej została sfilmowana.

Przed sądem Li przyznał, że zasługuje na karę śmierci. Przeprosił za opuszczenie promu, ale podkreślał, że nie zdawał sobie sprawy, iż jego działania doprowadzą do śmierci tylu ludzi. Byłem spanikowany, nie byłem w stanie nic zrobić. Nie podjąłem odpowiednich środków - mówił.

Oprócz Li przed sądem stanęło również 14 członków załogi, którzy jako pierwsi opuścili statek, gdy zaczął się przechylać.

Jak komentuje agencja AFP, proces był błyskawiczny - trwał zaledwie pięć miesięcy.

Główny inżynier statku został skazany na 30 lat więzienia za zabójstwo. Nie pomógł on dwóm rannym członkom załogi. Pozostałych 13 członków załogi uznano za winnych m.in. zaniedbania. Usłyszeli oni wyroki od pięciu do 20 lat pozbawienia wolności.

Przeciążony prom Sewol zatonął 16 kwietnia podczas rejsu z portu Incheon na wyspę Czedżu w Korei Południowej, stanowiącą popularny cel wycieczek turystycznych. Potwierdzono śmierć 295 ludzi, zaś dziewięć osób nadal uważa się za zaginione. Wśród ofiar jest 250 uczniów ze szkoły średniej pod Seulem.

We wtorek władze ogłosiły, że kończą poszukiwanie ciał, gdyż szanse na ich znalezienie są niewielkie, a rosną obawy o bezpieczeństwo nurków. Podczas akcji poszukiwawczej zmarło dwóch z nich.

Po tej największej od lat katastrofie morskiej w Korei Południowej w ogniu krytyki znalazła się prezydent Park Geun Hie i jej rząd. Krytykowano m.in. źle przeprowadzoną akcję ratunkową, podczas której udało się uratować tylko 172 spośród 476 pasażerów statku.

(edbie)