Prawicowemu prezydentowi Nicolasowi Sarkozy'emu nie uda się już dogonić w sondażach socjalisty François Hollande'a przed niedzielną drugą turą wyścigu do Pałacu Elizejskiego. To przepowiednia wielu obserwatorów, którzy komentują decydujący pojedynek telewizyjny obu kandydatów startujących w wyborach prezydenckich. Według wstępnych informacji debatę, która trwała prawie trzy godziny - czyli dłużej, niż było to zaplanowane - śledziło około 20 milionów telewidzów. Nie brakowało ostrych słów.

Wielu komentatorów uważa, że żadnemu z kandydatów nie udało się "zagiąć" przeciwnika. A remis oznaczać może ostateczne zwycięstwo Hollande'a, któremu sondaże już od wielu miesięcy wróżą wygraną w drugiej turze wyścigu do Pałacu Elizejskiego. Rezultaty sondaży opublikowane tuż przed telewizyjną debatą dawały socjaliście ok. 7-procentową przewagę nad Nicolasem Sarkozym.

Pojedynek kandydatów filmowało 20 kamer telewizyjnych. Temperatura w podparyskim studiu, z którego był on transmitowany, utrzymywana była na poziomie 19 st. C, bo tak ustalono na drodze negocjacji pomiędzy sztabami wyborczymi obu polityków. Dużo bardziej gorąco było przed gmachem studia. Demonstrowali przed nim pracownicy koncernu samochodowego PSA Peugeot - Citroen, którzy protestowali przeciwko planom zamykania fabryk we Francji. Przed debatą poszedł z nimi porozmawiać tylko François Hollande. Wielu komentatorów sugeruje, że Sarkozy obawiał się, iż zostanie wygwizdany.

Zaczęło się spokojnie, ale napięcie szybko rosło

Pojedynek rozpoczął się wyjątkowo spokojnie i kurtuazyjnie. Napięcie jednak szybko rosło. Obaj kandydaci zaczęli się wzajemnie oskarżać o kłamstwa dotyczące sytuacji ekonomicznej i finansowej kraju. Tę część debaty można by streścić następująco: Sarkozy alarmował, że kandydat lewicy zrujnuje Francję, a ten ostatni twierdził, że obecny prawicowy prezydent Francję już zrujnował. Politycy zaczęli coraz bardziej podnosić głos i coraz częściej sobie wzajemnie przerywać. Sarkozy oburzył się m.in., że z racji zaostrzenia walki z imigracją porównywany jest do prohitlerowskich kolaborantów - czy nawet do Hitlera - przez zwolenników Hollande'a, którzy demonstrują z sierpem i młotem na sztandarach. Prezydent nazwał swego rywala "małym kłamcą". Socjalista odparł, że prawicowi liderzy porównywali publicznie jego życiową partnerkę do psa.

Sarkozy ostro sprzeciwił się propozycji Hollande'a, który chce przyznać bierne i czynne prawo wyborcze w wyborach lokalnych imigrantom spoza Unii Europejskiej. Stwierdził, że imigranci z krajów muzułmańskich żądają coraz większych przywilejów we Francji - przywilejów, które jego zdaniem są często sprzeczne z fundamentami laickiej republiki. Hollande zapewnił, że nie dopuści do tego, by wspólnoty religijne zaczęły dyktować warunki władzom państwowym - zasugerował jednak, że obecny prezydent niepotrzebnie stygmatyzuje wyznawców Islamu.

Kłótnia o UE

W centrum pojedynku znalazła się również Unia Europejska. Nie można zaciskać pasa bez końca! - oświadczył Hollande, oskarżając Sarkozy'ego o to, że nie robi nic, by ożywić francuską i europejską ekonomię. Problem polegał na tym, że kandydat lewicy sam również nie za bardzo potrafił przedstawić w tej sprawie precyzyjne propozycje. Zasugerował tylko, że potrzeba więcej unijnych inwestycji, które dałyby pracę obywatelom.

Potwierdził również, że chce renegocjować unijny plan ratowania eurolandu oraz domaga się wprowadzenia euroobligacji. Prezydent Sarkozy odpowiedział, że to najlepszy sposób na to, by pogłębić kryzys. Jego zdaniem, więcej europejskich inwestycji oznacza zwiększenie wydatków krajów członkowskich, kwestionowanie planu ratowania eurolandu może spowodować huśtawkę na giełdach, a wprowadzenie euroobligacji będzie oznaczało, że najbogatsze i najbardziej oszczędne kraje strefy euro będą płacić za kraje najbardziej zadłużone.

Sarkozy stracił szansę na reelekcję?

Zdaniem wielu komentatorów Hollande'owi udało się w czasie pojedynku pokazać staturę męża stanu, choć wcześniej nigdy nie był nawet ministrem. Obserwatorzy podkreślają, że jedynym ratunkiem dla Sarkozy'ego byłoby przyciągniecie zdecydowanej większości sympatyków Marine Le Pen - szefowej skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, która w pierwszej turze uzyskała aż około 18 procent głosów. Dlatego też ostro krytykował np. propozycję Hollande'a dotyczące złagodzenia polityki antyimigracyjnej. Jego problem polega jednak na tym, że dzień wcześniej sama Le Pen oświadczyła, że nie będzie głosowała w drugiej turze na żadnego z dwóch kandydatów. Według wielu obserwatorów może to oznaczać, że Nicolas Sarkozy stracił szansę na reelekcję.