Włoski armator Costa Crociere, do którego należy statek Costa Concordia, wyraził ubolewanie z powodu katastrofy. W wydanym oświadczeniu armator otwarcie napisał o błędach kapitana. W piątek w wypadku wycieczkowca, który wpadł na podwodne skały u wybrzeża Toskanii, zginęło 6 osób, a kilkanaście zaginęło.

Armator Costa Crociere "przeprasza za cierpienie i ból i składa najszczersze kondolencje rodzinom ofiar". Komunikat głosi, że zaginieni są nadal poszukiwani. Kapitan wycieczkowca Francesco Schettino został zatrudniony w firmie w 2002 roku i przeszedł wszelkie wymagane szkolenia. Armator przyznał, że postawiono mu "poważne zarzuty". Obrał kurs za blisko brzegu i należy sądzić, że jego decyzje w podejściu do sytuacji kryzysowej nie były zgodne z procedurami Costa Crociere, które w pewnych przypadkach wykraczają nawet poza standardy międzynarodowe - ogłosił właściciel statku. Odniósł się w ten sposób do postawy kapitana, który opuścił statek, kiedy wielu pasażerów jeszcze stało w kolejce do szalup ratunkowych.

Według agencji ANSA, wciąż nieznany jest los 15 osób. Od wczorajszego południa ratownicy poszukujący zaginionych nie usłyszeli żadnego dźwięku, sygnalizującego obecność żywych ludzi. Znaleziono zwłoki trzech mężczyzn. Ostatnia z trzech żywych osób, które czekały na ratunek na pokładzie leżącego statku, została uratowana kilka godzin wcześniej.

Ratownicy obawiają się, że ciała ofiar mogą być na najniższych, całkowicie obecnie niedostępnych i zalanych poziomach. Ich poszukiwania będą coraz trudniejsze, bo pojutrze ma pogorszyć się pogoda w tym rejonie Morza Tyrreńskiego. Wzburzone fale mogą poruszyć wrak i przenieść go nawet na pobliską głębinę, a wtedy prawie cały się zanurzy.

Łącznie na pokładzie olbrzymiego statku wycieczkowego, który wyruszył w rejs po Morzu Śródziemnym, były 4232 osoby z 62 krajów. Sztab kryzysowy ma nadzieję, że na liście zaginionych mogą być cudzoziemcy, którzy na własną rękę opuścili miejsce ewakuacji. Tak było w przypadku dwojga turystów z Japonii, którzy po dotarciu na ląd wsiedli do autobusu, jadącego do Rzymu. Dopiero w stolicy Włoch zgłosili się do ambasady Japonii.

12 Polaków na pokładzie

Na pokładzie statku było 12 Polaków - 9 pasażerów i 3 członków załogi. Długo nieznany pozostawał los jednego z polskich obywateli. Okazało się jednak, że po ewakuacji pasażerów, osoba ta na własną rękę dotarła do domu.

W niedzielę polska konsul w Rzymie Jadwiga Pietrasik w rozmowie z RMF FM powiedziała, że udało się nawiązać kontakt z 12. osobą, która podróżowała na pokładzie statku Costa Concordia. Nic się jej nie stało, nie odniosła obrażeń - zapewniła Pietrasik.

Statek osiadł na mieliźnie w piątek

Ekipy ratownicze odnalazły czarną skrzynkę, która pozwoli ustalić okoliczności uderzenia statku o podmorską skałę. Pytanie, jakie dziś wszyscy sobie zadają to, dlaczego ogromny wielopiętrowy wycieczkowiec znalazł się zaledwie 150 metrów od brzegu wyspy Giglio - w miejscu, w którym nigdy nie powinien być.

Media są zbulwersowane, że alarm został ogłoszony dopiero po godzinie od uderzenia o skałę. Kapitan nie wysłał sygnału SOS. Co więcej, jak wynika z pierwszych ustaleń, to nie statek skontaktował się ze sztabem operacyjnym na lądzie, ale to personel tej centrali nawiązał z nim łączność.

Do awarii doszło w piątek, dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. 290-metrowy luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na mieliźnie w pobliżu małej wyspy Giglio. Zaczął nabierać wody i przechylił się o 20 stopni. W ewakuacji pasażerów uczestniczyły statki straży, śmigłowce, a także inne jednostki, m.in. kursujące tamtędy promy. Podróżujący statkiem mówili, w czasie kolacji usłyszeli hałas, po którym zgasło światło. Początkowo wyjaśniano, że to awaria prądu. Ale następnie wycieczkowiec przechylił się. Ze stołów zaczęły spadać talerze. To były sceny prawie jak z "Titanica" - relacjonowała dziennikarka włoskiej gazety.