Kapitan statku "Costa Concordia", który rozbił się w piątek o skały u wybrzeży Toskanii, był kilkukrotnie proszony przez Straż Przybrzeżną o powrót na pokład. Francesco Schettino nie posłuchał jednak apeli i nie wrócił na statek, gdy trwała tam jeszcze ewakuacja - informuje włoska agencja Ansa.

Kapitan, który został już zatrzymany na wniosek prokuratury, złamał wszelkie zasady i opuścił statek dwie godziny po wypadku, gdy trwała jeszcze ewakuacja 4200 osób. Akcja zakończyła się dopiero o godzinie 6 rano w sobotę. Kapitan opuścił jednostkę już o północy.

Według Ansy, powołującej się na wiarygodne źródła, Straż Przybrzeżna bezskutecznie apelowała do kapitana, by powrócił na pokład i pomógł w akcji ratunkowej.

Jak podkreślają komentatorzy, jeśli informacja ta potwierdzi się, będzie to dodatkowa okoliczność obciążająca kapitana, któremu prokuratura zarzuca nieumyślne spowodowanie śmierci ludzi i porzucenie statku. Prokuratura twierdzi, że bezpośrednią przyczyną wypadku był błąd kapitana, który obrał kurs w kierunku wyspy Giglio. Dlatego ogromny statek osiadł na mieliźnie i wpadł na skały.

W katastrofie zginęło 5 osób, 60 zostało rannych. Los 15 nadal nie jest znany.

12 Polaków na pokładzie

Na pokładzie statku było 12 Polaków - 9 pasażerów i 3 członków załogi. Długo nieznany pozostawał los jednego z polskich obywateli. Okazało się jednak, że po ewakuacji pasażerów, osoba ta na własną rękę dotarła do domu.

W dniu dzisiejszym (w niedzielę - RMF FM) udało nam się nawiązać kontakt z 12. osobą, która podróżowała na pokładzie statku Costa Concordia. Osobie tej nic się nie stało, nie odniosła obrażeń - powiedziała polska konsul w Rzymie Jadwiga Pietrasik w rozmowie z RMF FM.

Młode małżeństwo i szef obsługi pokładowej ocaleni z Concordii

Strażacy z wraku włoskiego statku uratowali młode małżeństwo z Korei Południowej. Ich rejs na pokładzie luksusowego statku miał być początkiem podróży poślubnej po Morzu Śródziemnym. Małżeństwo zostało przewiezione do szpitala.

Odnaleziono także szefa obsługi pokładowej. Mężczyzna pomagał pasażerom opuścić pokład, ale sam nie zdołał uciec, bo złamał nogę.

Cały czas wierzyłem, że nadejdzie ratunek, przeżyłem 36 godzin koszmaru - powiedział ocalony Marrico Giampetroni.

Statek osiadł na mieliźnie w piątek

Do awarii doszło w piątek, dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. 290-metrowy luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na mieliźnie w pobliżu małej wyspy Giglio. Zaczął nabierać wody i przechylił się o 20 stopni. W ewakuacji pasażerów uczestniczyły statki straży, śmigłowce, a także inne jednostki, m.in. kursujące tamtędy promy. Podróżujący statkiem mówili, w czasie kolacji usłyszeli hałas, po którym zgasło światło. Początkowo wyjaśniano, że to awaria prądu. Ale następnie wycieczkowiec przechylił się. Ze stołów zaczęły spadać talerze. To były sceny prawie jak z "Titanica" - relacjonowała dziennikarka włoskiej gazety.

Na pokładzie było 4200 osób - wśród nich 1000 Włochów, 500 Niemców i 160 Francuzów - oraz 1023 osoby załogi.

Zobacz film, reklamujący rejsy luksusowym statkiem: