Szczyt przywódców Izraela, Autonomii Palestyńskiej i Stanów Zjednoczonych ma zakończyć się jedynie oświadczeniem amerykańskiego prezydenta, wzywającym do natychmiastowego przerwania ognia.

Takie informacje podają oficjalne źródła izraelskie. W egipskim kurorcie nie udało się nawet opracować tekstu oświadczenia, pod którym mogliby podpisać się Ehud Barak i Jaser Arafat. Sprawą tą zajmowali się szefowie dyplomacji Izraela i Palestyny, a nadzorowała amerykańska sekretarz stanu Madeleine Albright. Napięcie było tak wielkie, że chwilami obaj ministrowie krzyczeli na siebie. Jedyną sprawą, w której się zgodzili, było to, że na razie nie ma podstaw do zawarcia porozumienia. Mimo to żadna ze stron nie traci nadziei. "Nie ma mowy o niepowodzeniu, ale nie można też spodziewać się wielkich postępów w negocjacjach. Sytuacja jest bardzo skomplikowana, a rozmowy przebiegają bardzo, bardzo wolno i z bardzo wielkimi oporami" - mówił Dani Jatoum, doradca izraelskiego premiera.

Źródła izraelskie poinformowały, że Palestyńczycy chcieli zapisania w deklaracji, iż starcia w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu wybuchły z powodu "prowokacji", jaką - ich zdaniem - była wizyta przywódcy izraelskiego Likudu - Ariela Szarona - na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie 28 września. Strona izraelska twierdzi, że to nie wizyta Szarona lecz "decyzja Arafata" była przyczyną krwawych starć.

Według źródeł izraelskich, Palestyńczycy zażądali również, żeby Izrael wycofał swe wojska na pozycje sprzed wybuchu starć oraz zakończył blokadę Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy. Izrael nie chce się też zgodzić na postulowane przez stronę palestyńską międzynarodowe śledztwo w sprawie starć, które kosztowały już życie co najmniej 100 osób, głównie Palestyńczyków. Strona palestyńska twierdzi, że Izraelczycy chcą w Egipcie rozmawiać o sprawach, które można by rozwiązać w kontaktach dwustronnych (konfiskata broni posiadanej nielegalnie przez ugrupowanie Arafata - al-Fatah i ponowne aresztowanie wypuszczonych niedawno z więzień palestyńskich ekstremistów z organizacji Hamas i Dżihad). "Nie po to tu jesteśmy" - oświadczył w tym kontekście palestyński minister informacji Abed Rabbo.

Negocjacje są tym trudniejsze, że Palestyńczycy sprzeciwiają się jakimkolwiek układom z Izraelem. Na ulicach nadal słychać głośne okrzyki "Chcemy wojny". Wczoraj do ciężkich starć doszło w Hebronie, stutysięcznym arabskim mieście na Zachodnim Brzegu. Kilkuset Palestyńczyków zaatakowało kamieniami żydowską enklawę osadników. Armia odpowiedziała gumowymi kulami i prawdziwą amunicją. Jedna osoba zginęła. Do wymiany ognia doszło też w północnej części Ramallah i w Strefie Gazy. Zginął tam 14-letni Palestyńczyk. W Betlejem poważne zamieszki wybuchły przy żydowskim Grobie Racheli. Wieczorem armia izraelska zajęła przejście graniczne w Rafah pomiędzy Strefą Gazy a Egiptem i wydaliła stamtąd wszystkich Palestyńczyków.

Również dziś nie obyło się bez starć w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Pod Nablusem w starciu z izraelskimi osadnikami zginął jeden Palestyńczyk. Izraelscy wojskowi uważają, że bez względu na wyniki rozmów w Sarm el-Szejk należy być przygotowanym na długotrwałe walki zbrojne z Palestyńczykami.

00:05