W rządzie na razie nie będzie decyzji personalnych po zamieszaniu z rosyjską rakietą, którą odnaleziono koło Bydgoszczy - ustalił dziennikarz RMF FM Roch Kowalski. Do incydentu doszło w grudniu. Premier Mateusz Morawiecki mówił wczoraj na konferencji prasowej, że o zdarzeniu dowiedział się w kwietniu. Dziś do słów szefa rządu odniósł się w Porannej rozmowie w RMF FM wiceszef MSZ Paweł Jabłoński. Według niego premier miał na myśli, że pod koniec kwietnia otrzymał informację o odnalezieniu rakiety, a nie o tym, że spadła ona w Polsce. Szef rządu na dzisiejszej konferencji prasowej powtórzył jednak, że o zdarzeniu powiadomiono go pod koniec kwietnia.

Wczoraj reporterzy RMF FM ujawnili, że wstępne ustalenia Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych potwierdzają, że w Zamościu koło Bydgoszczy znaleziono rosyjski pocisk manewrujący Ch-55.

W połowie grudnia ubiegłego roku - jak przyznaje polska armia - Rosjanie przeprowadzili zmasowany ostrzał terytorium Ukrainy. Wykorzystali do niego m.in. samoloty stacjonujące na Białorusi.

W związku z pojawieniem się w pobliżu natowskiej przestrzeni powietrznej wielozadaniowego bombowca taktycznego Su-34, poderwano samoloty bojowe Sojuszu Północnoatlantyckiego. W trakcie tych działań na radarach naszych służb pojawił się obiekt, który wleciał do Polski znad Białorusi.

Polskie służby śledziły obiekt, ale w okolicach Bydgoszczy straciły go z oczu. Doszło do tego mniej więcej dwa kilometry od miejsca, w którym szczątki rakiety zostały pod koniec kwietnia odnalezione przez przypadkową osobę.

Źródła, z którymi rozmawiali reporterzy RMF FM, twierdzą, że tuż po grudniowym incydencie prowadzono poszukiwania, jednak po niepowodzeniach zaniechano ich między innymi z powodu trudnych warunków atmosferycznych. Przez Polskę przechodził wówczas front z potężnymi śnieżycami.

Postępowanie wszczęto dopiero pod koniec kwietnia

Nasi dziennikarze ustalili ponadto, że wojsko - wbrew obowiązkowi - nie powiadomiło prokuratury o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez niezidentyfikowany obiekt.

W grudniu żadne zawiadomienie w tej sprawie nie trafiło do śledczych, a jak ustalili reporterzy RMF FM - postępowanie w tej sprawie wszczęto dopiero pod koniec kwietnia.

Wczoraj szef polskiego rządu na konferencji potwierdził, że nie wiedział o incydencie. Dowiedziałem się o incydencie, wtedy, kiedy o tym informowałem. To było kilka przed końcem kwietniaprzekazał Mateusz Morawiecki w środę. Kilka dni przed końcem kwietnia, w środku tygodnia. Mogę tylko powiedzieć, że według mojej najlepszej wiedzy biegli dokonują pełnych analiz zarówno miejsca zdarzenia jak i przedmiotu zdarzenia. Prokuratura prowadzi śledztwo. Myślę, że minister obrony narodowej pan premier Błaszczak niedługo przedstawi raport w tej sprawie - mówił wczoraj premier.

Gen. Andrzejczak: Poinformowałem przełożonych

Z kolei w rozmowie z korespondentką RMF FM Katarzyną Szymańską-Borginon szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmund Andrzejczak zapewnił, że o incydencie "poinformował swoich przełożonych". Unikał jednak odpowiedzi na pytanie, kiedy dokładnie przekazał informację. Wtedy, kiedy miało to miejsce - stwierdził szef sztabu generalnego. Dopytywany o konkretny termin, nie chciał podać żadnej daty. Poczekajmy, aż prokuratura skończy swoje dochodzenie i wtedy będziemy mieli oficjalną wersję. Proszę zapytać pana premiera, pana ministra. Ja robię to, co mam w zakresie swoich obowiązków - mówił.

Gen. Andrzejczak stwierdził, że w sprawie incydentu w lesie pod Bydgoszczą nie ma sobie "nic do zarzucenia". Pan premier postawił zadania dotyczące całego dochodzenia stosownym osobom. One są upoważnione, kompetentne do tego, żeby udzielać odpowiedzi, nie ja - wskazał.

Jabłoński: Nikt nie ukrywał przed premierem wiedzy na temat rosyjskiej rakiety

Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński, który był dziś gościem Porannej Rozmowy w RMF FM, zapewniał natomiast, że "wiedza między poszczególnymi instytucjami państwa jest przekazywana naprawdę błyskawicznie. Ta wiedza jest pełna". Według niego wypowiadając się wczoraj na konferencji prasowej szef rządu miał na myśli, że pod koniec kwietnia dowiedział się o odnalezieniu rakiety, a nie o tym, że spadła ona w Polsce.

To jest pewne nieporozumienie, dlatego że premier już kilka dni wcześniej mówił o tym, nawiązując do pewnego incydentu z grudnia. To było w jego wcześniejszej wypowiedzi. A ten jego wczorajszy cytat jest - jak rozumiem - odpowiedzią na pytanie, kiedy się dowiedział o tym, że odnaleziono te szczątkitłumaczył Jabłoński.

Mam wrażenie, że doszło do pewnego nieporozumienia, jeśli chodzi o interpretację tego, o czym mówimy. O tym, że w grudniu miało miejsce pewne zdarzenie, które wciąż jest wyjaśniane, a przynajmniej nie może być jeszcze bez klauzul przedstawiane opinii publicznej, o tym mówiliśmy w mediach. (...) O tym, że doszło do pewnego zdarzenia o niewyjaśnionym, czy takim charakterze, którego jeszcze nie można w pełni przekazać opinii publicznej, pod koniec roku, było wiadomo od razu wtedy - dodawał gość RMF FM.

Jak podkreślił, nikt nie ukrywał przed premierem wiedzy na temat rosyjskiej rakiety.

Na dzisiejszej konferencji prasowej premier powtórzył jednak, że o incydencie dowiedział się pod koniec kwietnia. 

Oczekiwanie na reakcję szefa MON

Dziennikarz RMF FM Roch Kowalski rozmawiał na temat tej sprawy z członkami rządu. Oficjalnie ministrowie nabierają wody w usta i uważają, że wczorajsze oświadczenie premiera na tym etapie wyjaśniło sprawę. Politycy czekają na ustalenia prokuratury.

Nieoficjalnie mówi się, że istnieje ogromny spór między premierem a ministrem obrony. Najpewniej Mariusz Błaszczak wiedział o grudniowym wlocie rakiety do Polski i nie przekazał tej informacji - ani swojemu przełożonemu - Mateuszowi Morawieckiemu, ani śledczym z prokuratury.

Współpracownicy premiera mówili naszemu dziennikarzowi nieoficjalnie, że z założonymi rękoma wypatrują reakcji Mariusz Błaszczaka, który od kilku dni stał się mniej aktywny medialnie. Niech sam tłumaczy, jak doszło do całej sytuacji - usłyszał Roch Kowalski z otoczenia premiera.

Posiedzenie sejmowych komisji

W związku z ujawnionymi przez reporterów RMF FM informacjami, że wojsko zaniechało poszukiwań rakiety, sprawą chce zająć się Sejm. Tuż przed przyszłotygodniowym posiedzeniem zaplanowano obrady połączonych komisji obrony i specsłużb.

Posłowie, na wniosek Koalicji Obywatelskiej, mają wysłuchać informacji rządu w sprawie incydentu z tą rakietą. Na posiedzenie zaproszono kierownictwo resortu obrony, a także dowódców odpowiedzialnych za bezpieczeństwo polskiej przestrzeni powietrznej.

Posiedzenie będzie pewnie miało niejawny charakter. Wątpliwości posłów budzą okoliczności grudniowych poszukiwań przez wojsko pocisku, chcą pytać, czy doszło do złamania procedur, a także będą żądać wyjaśnień, dlaczego nie poinformowano o tym zdarzeniu premiera.

Szczątki rakiety w lesie

Pod koniec kwietnia przypadkowa osoba natknęła się w lesie w Zamościu koło Bydgoszczy na szczątki niezidentyfikowanego obiektu. Reporterzy RMF FM jako pierwsi poinformowali, że w lesie został znaleziony pocisk powietrze-ziemia. Nie było śladów eksplozji. 

Dzień po odkryciu znaleziska dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. broni Tomasz Piotrowski poinformował, że "trwają intensywne dochodzenia, sprawdzenia, intensywny dialog między różnego rodzaju instytucjami".

Kilka dni po incydencie Polska zwróciła się do Stanów Zjednoczonych o pomoc w wyjaśnianiu wątpliwości dotyczących incydentu koło Bydgoszczy.

Jaki pocisk spadł pod Bydgoszczą?

Pociski manewrujące Ch-55 powietrze-ziemia były produkowane w czasach Związku Radzieckiego. Mają zasięg ok. 3 tys. kilometrów. Ich przeznaczeniem było przenoszenie głowic jądrowych.

Modyfikacja, przeprowadzona już w obecnej Rosji, to wersja 555, przeznaczona do ładunków konwencjonalnych. Rakieta, która spadła w okolicach Bydgoszczy, była nieuzbrojona.