Jan Bestry poseł Ruchu Narodowo-Ludowego twierdzi, że całe zamieszanie wokół jego osoby to atak przygotowany przez kogoś z rodziny, a dziennikarze, którzy opisali sprawę, wzięli za to pieniądze.

Przypomnijmy, kilka dni temu prasa zarzuciła Bestremu, że w szkole, w której uczył przed laty, molestował swoje uczennice.

Poseł Bestry nadal utrzymuje, że jest niewinny i zakłada fundację poszkodowanych przez media. Mimo że w piątek trafił do szpitala z podejrzeniem o zawał serca, dziś pojawił się na konferencji prasowej.

Jak tłumaczył, ze szkoły nie został zwolniony dyscyplinarnie, ale odszedł sam, ponieważ był na rencie. Niczego nie podpisywał, a dokumenty opublikowane w mediach są fałszywe, co ma udowodnić ekspertyza grafologiczna, o którą Bestry wystąpił. Jego zdaniem złożenie podpisu pod dyscyplinarnym zwolnieniem nie jest przyznaniem się do winy.

Poseł nawiązał też do oskarżeń o pobicie i zgwałcenie kobiety. Przyznał, że uderzył pasażerkę w pociągu, ale - jak tłumaczy - do incydentu doszło w stanie wojennym, a „różne rzeczy się wtedy działy” – dodał Bestry. Całe to zamieszanie to sprawka mediów, które chcą posła zniszczyć, i dlatego Bestry zamierza spotkać się z dziennikarzami "Super Expressu" w sądzie. Jest szansa, że i my wtedy poznamy lepiej przeszłość posła Bestrego, ponieważ z jego słów trudno dziś wywnioskować co jest w tej sprawie prawdą, a co kłamstwem.