PKP ma kłopoty finansowe, by z nich wybrnąć od poniedziałku podnosi ceny biletów średnio o dziewięć procent. Podwyżka dotknie szczególnie pasażerów pociągów ekspresowych i INTER CITY - za bilety na te pociągi trzeba będzie zapłacić o 12 procent więcej niż dotychczas.

Podrożeją także pociągi pospieszne - średnio o 9 procent i osobowe - 7 procent. Zdaniem rzecznika PKP Andrzeja Żurkowskiego podwyżka ta spowodowana jest jedynie inflacją: "Przez półtora roku funkcjonowanie przy jednej cenie za usługę jest oczywiście możliwe, natomiast przyszedł moment, kiedy należy jakby dogonić i inflację i wzrost cen wszelkich usług i towarów, które mają wpływ na nasze funkcjonowanie". Rzecznik dodaje, że pieniądze uzyskane z podwyżki nie pójdą na podwyższenie jakości przejazdów, ponieważ starania o poprawę komfortu podróżowania podejmuje się stale, niezależnie od podwyższania cen. Po podwyżce, za przejazd pierwszą klasę z Krakowa do Warszawy będziemy musieli zapłacić ponad 73 złote. Wzrosną również ceny biletów okresowych i kwartalnych. W tym przypadku podwyżka wyniesie 15 procent. Jednak, jak zapewnia dyrekcja kolei, zakupione niedawno bilety miesięczne zachowają swą ważność. Dyrekcja PKP chce wciąż promować nowe, komfortowe linie. Dlatego nie będzie podwyższać opłat dodatkowych za tak zwane "miejscówki".

Aby jeszcze poprawić swoją sytuację

Ponad to kolej chce ściągać długi od hut, koksowni i kopalń, które nie płacą jej za transport towarów. Musi ściągać te długi, bo sama PKP jest zadłużona na ponad 7 miliardów złotych. A to dopiero początek finansowej matni. Na spłatę swego zadłużenia kolej zaciąga w bankach komercyjne kredyty, które trzeba będzie spłacić i to z nawiązką. A tu o swoje upomina się jeszcze ZUS i skarb państwa. No, więc kolej chce odebrać swoje - w hutach, kopalniach czy koksowniach. Ale to pojawia się kolejny przeklęty krąg niemożności. Bo najwięksi dłużnicy PKP to firmy, które same jeśli nie są na krawędzi bankructwa to mają fatalne wyniki finansowe. Takie odzyskiwanie długów mogłoby się dla nich skończyć katastrofą.

Do niedawna wszystko było w porządku

Współpraca z kopalniami, koksowniami i hutami szła dobrze do grudnia zeszłego roku. Wtedy bowiem okazało się, że przedsiębiorstw tych nie stać na zapłacenie należności kolejom. Innymi słowy – kolej nadal przewoziła towary, przedsiębiorstwa za to nie płaciły. A nie płaciły bo nie miały z czego. Sprawa tkwi w martwym punkcie, dlatego w roli Salomona musi teraz wystąpić rząd. Jak powiedział Roman Hejdrowski rzecznik PKP, państwowe firmy mające kłopoty z płatnościami, chciałyby spłacać długi swoimi akcjami. Nie zgadza się na to kolej. Problem w tym , że udziały w państwowych zakładach na przykład Hucie Katowice zysku nie dadzą. Takie filmy same wołają o finansową pomoc tkwiąc we własnych długach. Zmuszane są do zapłacenia zobowiązań wobec PKP może doprowadzić do ich zapaści w kwestii finansowej. A gdy zabraknie pieniędzy na kontach, na przykład na wypłaty dla pracowników, dalszy bieg wypadków przewidzieć łatwo .Chociaż jest jeden wyjątek – gdyby oferowane akcje były łatwo zbywalne i o wartości zbliżonej do wielkości kwot jakie są winne kolei.

Wybór przed jakim stoją przedstawiciele rządu można porównać do wyboru między dżumą a cholerą. Tyle, że tego wyboru dokonać trzeba.

08:10