Od kilku dni, całkiem słusznie, pojawiały się apele do prezydenta Bronisława Komorowskiego, by zrezygnował z zaplanowanej wizyty w fundacji Konrada Adenauera w Berlinie i nie uczestniczył w ten sposób w uroczystościach ku czci autora nieudanego zamachu na Hitlera, pułkownika Clausa von Stauffenberga. Argumenty były tak oczywiste, że nie ma potrzeby ich jeszcze raz przytaczać. Pan prezydent na prośby nie odpowiedział, z dobrej rady nie skorzystał, przemówienie wygłosił i w szczególny sposób podkreślił swoją prezydenturę. Grubą kreską.

Bronisław Komorowski jest historykiem i nawet jeśli swoją pracę magisterską pisał bardzo krótko, o wszystkich okolicznościach sprawy, przypominanych choćby przez Redutę Dobrego Imienia czy "Gazetę Polską Codziennie", musiał wiedzieć. Jego decyzja, by jednak pułkownika von Stauffenberga uczcić, była w pełni świadomym gestem politycznym. Co więcej, można nawet odnieść wrażenie, że był to gest skierowany do gospodarzy, ale niekoniecznie przeznaczony do oceny w Polsce.

Skąd to podejrzenie? A choćby z dość wyraźnej różnicy w tym, jak wystąpienie Prezydenta RP opisano za Polską Agencją Prasową na oficjalnym portalu prezydent.pl, a słowami Bronisława Komorowskiego, cytowanymi przez portal niezalezna.pl.

Na początek PAP:

"Bronisław Komorowski podkreślał także, że jaśniejszą stroną europejskiej historii XX wieku były różne formy oporu i opozycji wobec zinstytucjonalizowanego zła. W tym kontekście wymienił Polskie Państwo Podziemne i Armię Krajową, ale także niemiecki sprzeciw wobec nazizmu, m.in. zakończony niepowodzeniem zamach na Hitlera dokonany 20 lipca 1944 roku przez pułkownika Clausa von Stauffenberga.Niemiecki sprzeciw wobec nazizmu wymagał heroizmu i odwagi, często nieporównywalnej z niczym innym. Zasługuje więc na szacunek i na podziw - mówił prezydent. Jak zastrzegł, przedstawiciele niemieckiego oporu nierzadko prezentowali poglądy, które trudno dzisiaj akceptować. Bronisław Komorowski zaznaczył, że uwagi te dotyczą także Stauffenberga. Ale nawet z takimi poglądami na kwestię polską czy żydowską odwaga jednostki przeciwstawiającej się potędze zła zawsze zasługuje na szacunek, na uznanie - powiedział prezydent."

A teraz niezalezna.pl:

"Również polski prezydent Bronisław Komorowski nawiązał do tego samego wątku, stwierdzając, że w jakimś sensie Powstanie Warszawskie było konsekwencją zamachu na Hitlera z 20 lipca 1944 r. w Wilczym Szańcu. W jakiejś mierze polski zryw niepodległościowy 1 sierpnia 1944 r. wpisuje się (niezależnie od intencji) także w ten kalendarz wydarzeń, w których funkcjonuje tradycja 20 lipca 1944 r., a więc tradycja zamachu na Hitlera - powiedział w Berlinie Bronisław Komorowski, dodając, że niemiecki sprzeciw wobec nazizmu wymagał heroizmu i odwagi, często nieporównywalnej z niczym innym, więc zasługuje na szacunek i na podziw."

Koniec cytatów.

Prawie tak samo, ale jednak nie dokładnie to samo. Już "wymienianie w tym samym kontekście Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej, ale także niemieckiego sprzeciwu wobec nazizmu..." jest oburzające. Ale jeśli prezydent faktycznie użył słów "W jakiejś mierze polski zryw niepodległościowy 1 sierpnia 1944 r. wpisuje się (niezależnie od intencji) także w ten kalendarz wydarzeń, w których funkcjonuje tradycja 20 lipca 1944 r., a więc tradycja zamachu na Hitlera", to przyznam, brak mi już słów.

Wizytę Bronisława Komorowskiego w Berlinie zaplanowano jako "pożegnalną”. Nie wiem, czy wygłaszając to przemówienie prezydent faktycznie się z Niemcami pożegnał, wiem jednak, że przede wszystkim pożegnał się z Polakami.