Granice w Unii powrócą, chociaż w wyjątkowych wypadkach i czasowo. Premier Tusk chwalił się, że wprowadził zapis, który wyłączy Polaków z ograniczeń, jakim będą posterunki na granicach i sprawdzanie paszportów.

Jak jednak sprawdziłam, zapis, który wprowadził premier Tusk, nic nam nie daje. Wcale nie gwarantuje, że po wprowadzeniu kontroli na granicach Polacy będą z nich wyłączeni, a w dodatku może oznaczać dyskryminację i rasizm.

Jest to zapis, który nie ma żadnych szans powodzenia i z pewnością nie podejmie go Komisja Europejska w swojej propozycji zmian Schengen, którą ma przedstawić jesienią tego roku. A to oznacza, że kontrole będą dotyczyć bez wyjątku wszystkich, także polskich obywateli.

Premier zapewniał po zakończeniu szczytu w Brukseli, że Polacy korzystający z praw Schengen będą wyłączeni z kontroli na granicach: "ewentualne klauzule ochronne nie będą ograniczeniami wobec osób, które są uprawnione do przemieszczania się w ramach Schengen". Premier nawet chwalił się tak przeforsowanym zapisem, przedstawiając go jako... sukces. Tymczasem we wnioskach końcowych szczytu zapisano jedynie, że utrudnienia na granicach nie będą dotyczyć "osób korzystających na mocy Traktów ze swobody przemieszczania się". A Traktaty UE (w przeciwieństwie do układu z Schengen) gwarantują tylko i wyłącznie, że np. Polak ma prawo jechać do Niemiec, ale już nic nie mówią, że nie ma być kontrolowany na granicy.

Zapis, który uzyskał Tusk, nie daje więc żadnej gwarancji, że Polscy w razie kryzysu nie będą kontrolowani na niemieckiej granicy, gdyby doszło np. do katastrofy humanitarnej na Wschodzie. W dodatku, wprowadzając takie kontrole nie da się rozróżnić między obywatelami UE a "innymi". "Każda próba rozróżnienia będzie dyskryminacją" - powiedziała mi Joanna Parkin, ekspert od polityki europejskiej z brukselskiego instytutu CEPS. "Jeżeli będą kontrole na granicach, to trzeba będzie kontrolować - wszystkich". W przeciwnym razie propozycja trafi do Trybunału Sprawiedliwości.

Premier oburzał się, gdy pytałam, czy Polsce przystoi zgłaszać taką poprawkę, która może mieć dyskryminacyjny podtekst. "Skąd może komuś wpaść do głowy taki pomysł, że polska poprawka może mieć skutki rasistowskie?" - pytał retorycznie. A jednak wpadł do głów wielu unijnym ekspertom i obrońcom praw człowieka. Szkoda, że nie trafił do głów polskiej delegacji, bo może nie zgłaszałaby takiego kompromitującego zapisu.