"To był genialny kompozytor. A to, co on zrobił dla kina polskiego, ten jego wkład, wysokiej jakości muzyka użytkowa, jest czymś niezwykłym" - mówił o Wojciechu Kilarze reżyser Kazimierz Kutz. "Był człowiekiem niesłychanie miłym, piekielnie inteligentnym i dowcipnym, był bardzo towarzyski" - opowiadał w rozmowie z dziennikarzem RMF FM.

Zobacz również:

Grzegorz Kwolek: Ja wiem, że Wojciech Kilar komponował muzykę do wielu pana filmów. Jak istotny był ten wkład, jaki jego muzyka wnosiła do pana twórczości?

Kazimierz Kutz: Ja z nim pracowałem właściwie od początku przy moim drugim filmie. Przyjechał wtedy akurat z Paryża. Odnalazłem go w Katowicach, byliśmy wtedy bardzo młodzi. To był film "Nikt nie woła" - i to jest jego debiut i początek  jego wielkiej kariery jako kompozytora filmowego. To nie była taka dziwota, bo on był wielkim kinomanem i wtedy będąc w Paryżu oglądał całą rodzącą się wtedy awangardę filmową. Ja go kiedyś przyłapałem w domu, może 5 lat temu, jak on słuchał hard rocka!

A jakim był kompozytorem?

Bardzo nowoczesnym, wychowanym na ówczesnej kulturze, która silnym wiatrem szła od Zachodu. Był gotów do tego, co  w końcu potem robił. Bardzo szybko zyskał uznanie w kraju. Bardzo wcześnie występował też jako młody kompozytor w Jesieni Warszawskiej. Wtedy pojawiła się grupa bardzo młodych kompozytorów. Oni się ze sobą ścigali i osiągnęli klasę światową. Można powiedzieć, że był to genialny kompozytor. A to, co on zrobił dla kina polskiego, ten jego wkład, wysokiej jakości muzyka użytkowa jest czymś niezwykłym. Był człowiekiem niesłychanie miłym, piekielnie inteligentnym i dowcipnym, był bardzo towarzyski.

Na koniec zapytam się tylko, jak bardzo "śląski" był w swojej twórczości?

On był wychowany na Śląsku, bo on był ze Lwowa. Tu był we wspaniałej szkole i natknął się na idealne warunki do kształcenia się. Był fantastycznie wykształconym muzykiem, równocześnie był człowiekiem piekielnie inteligentnym, kulturalnym, oczytanym. To nie był jakiś facet, który "molestował fortepian". Później pojawili się tacy ludzie jak ja, którzy umieli wykorzystać jego talent. On miał bardzo wielką łatwość pisania muzyki użytkowej - takiej do kina. Ale jeśli chodzi o moje kontakty, to wymagane było od niego bardzo osobistego zaangażowania, on kochał kino. Moje filmy on przeżywał, oglądając je bez muzyki. Dostawałem potem, niejako w prezencie, wspaniałą muzykę, po prostu świetną muzykę, która jest integralną częścią narracji. Bez niej filmy byłyby o połowę gorsze. Więc umarł ktoś bardzo bliski, przyrodni brat... przez całe lata szliśmy wspólną drogą. Potem on był rozchwytywany, nie tylko w Polsce i przeżył życie bardzo intensywnie. Potem miał zawał serca. Ja myślę, że wtedy jakby trochę osłabł, przez to zaczął inaczej żyć no i tak się do dnia dzisiejszego toczyło.

(abs)