"Jest mało prawdopodobne, by wrak statku "Cemfjord", który zatonął u wybrzeży Szkocji z siedmioma Polakami na pokładzie, został podniesiony z dna morza, choć w tej sprawie nie zapadły jeszcze żadne decyzje - mówi w rozmowie z korespondentem RMF FM Bogdanem Frymorgenem rzecznik armatora Tony Redding. Nie można również wykluczyć, że do wraku nie zejdą także płetwonurkowie.

Bogdan Frymorgen: Na jakim etapie są działania podejmowane przez armatora i czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?

Tony Redding: To był tragiczny wypadek. Musimy znaleźć odpowiedzi na wiele pytań i zrobimy wszystko - co w naszej mocy - by tak się stało. Ten proces już się zaczął. Chcę potwierdzić, że statek był w pełni sprawny i posiadał zdolność żeglugową. Prowadzimy działania wspólnie z brytyjskim urzędem do badania wypadków morskich i odpowiednimi władzami Cypru, gdzie statek był zarejestrowany. Wrak statku zlokalizowany został w zeszły poniedziałek przez jednostkę badawczą Pharos przy użyciu sonaru. Przed dwoma dniami jednostka ta wypłynęła ponownie w morze i dokonała dalszych ustaleń. Nasz statek leży na dnie, kadłubem do góry. Na razie nie podjęliśmy żadnych dalszych działań z powodu złej pogody. Niestety, prognozy na nadchodzący weekend też nie są optymistyczne. Jak wiem, brytyjscy eksperci zastanawiają się nad użyciem zdalnie sterowanego robota, który zbadałby wrak od zewnątrz.

To działania władz brytyjskich od was niezależne. Co planuje zrobić armator?

Istnieje pewien proces, który musimy realizować chronologicznie. Najpierw trzeba dokładnie poznać stan statku na dnie morza, dopiero później możemy się zastanawiać nad dalszymi krokami. Statek przewrócony jest do góry dnem, co może utrudnić działania, które miałyby na celu zbadanie jego wnętrza. Muszę podkreślić, że wbrew niektórym doniesieniom mediów, nie podjęte zostały żadne decyzje dotyczące przyszłości "Cemfjorda". Jesteśmy dopiero na samym początku naszej drogi. Są pewne kwestie, raczej oczywistej natury, które odnoszą się do ewentualnych planów zbadania wnętrza statku. Spoczywa on na głębokości 70 metrów, w cieśninie, gdzie występują mocne prądy i częste, gwałtowne zmiany pogody. Stoimy więc przed dylematem natury moralnej, mianowicie: czy mamy prawo ryzykować życie płetwonurków, którzy mieliby wejść do środka i wydobyć stamtąd ciała załogi?

Podejmiecie taką decyzję na podstawie badań wykonanych przez robota? Czy raczej oprzecie się na innych względach o których wcześniej pan wspominał?

Mamy do rozważenia bardzo poważne kwestie związane z bezpieczeństwem ludzi, którzy mieliby uczestniczyć w takiej operacji. Pytanie brzmi: czy mamy prawo ryzykować ich życie?

Czy możemy sobie wyobrazić, że podejmiecie decyzję, żeby podnieść statek z dna i odholować go do najbliższego portu, bez wcześniejszego zbadania wnętrza?

To bardzo mało prawdopodobny scenariusz. W tym rejonie Morza Północnego leży wiele wraków. Wrak "Cemfjorda" w żaden sposób nie utrudnia żeglugi w cieśninie. Ale to nie jest najważniejsze. Nadrzędną sprawą jest to, czy powinniśmy wchodzić do wnętrza wraku. To bardzo ryzykowne.

Sugeruje pan, że statek na zawsze może pozostać na dnie morza i nigdy nie zostanie zbadany w środku?

Muszę w tym momencie znowu podkreślić, że nie zostały podjęte jeszcze żadne decyzje w tej sprawie. Faktem jest jednak, że tradycyjnie, wiele statków po zatonięciu staje się grobowcami dla załogi. Jak mówię, nie zapadły żadne decyzje. Ale taka możliwość istnieje.

Wspomniał pan o nieścisłościach, jakie pojawiły się w mediach w związku z tragedią "Cemfjorda". Mamy możliwość, żeby je teraz sprostować. Na przykład jedna z niemieckich rozgłośni radiowych doniosła, że statek pływał na warunkowej licencji. Może pan to skomentować?

Istnieje system, który precyzyjnie reguluje warunki konstrukcji i użytkowania statków. Narzuca on harmonogram kontroli na każdą pływającą jednostkę. Musi ona wtedy trafić do suchego doku i zostać dokładnie sprawdzona pod względem technicznym oraz wyposażenia. "Cemfjord" przeszedł taką 5-letnią kontrolę w grudniu. Przegląd został zakończony pomyślnie z wyjątkiem dwóch elementów. Otrzymywaliśmy jednak warunkowe pozwolenie, które pozwoliło nam na eksploatację statku pod warunkiem, że spełnimy wymagane kryteria. Mam absolutną pewność, że "Cemfjord" opuścił stocznię z pełną zdolnością żeglugową.  

Niemieckie media wspominały o problemach z szalupą ratunkową.

Na pokładzie była szalupa ratunkowa. Towarzystwo Klasyfikacyjne, które zajmuje się klasyfikacją jednostek pływających, miało do niej pewne zastrzeżenia. Zasugerowano, żeby na pokładzie znalazła się dodatkowa szalupa i ten warunek został spełniony.

Może pan kategorycznie stwierdzić, że "Cemfjord" był sprawny technicznie? Miał zdolność żeglugową i posiadał konieczne certyfikaty?

Problem polega na tym, że w środowisku zawodowców, wszyscy wiedzą jak ten system działa. Nie spodziewałbym się jednak, że jest on zrozumiały dla wszystkich. Armatorów obowiązuje system, który precyzyjnie stoi na straży bezpieczeństwa. Szczególnie w takich sytuacjach, gdzie do spełnienia są jeszcze jakieś dodatkowe wymogi. Potwierdzam, że całkowicie spełniliśmy wymagania Towarzystwa Kwalifikacyjnego. Po kontroli "Cemfjord" opuścił stocznię z pełną zdolnością żeglugową. Gotów był też do wznowienia komercyjnej działalności.

Dochodzenie brytyjskich ekspertów jest w toku, wiec nie chcę namawiać pana do spekulacji, ale proszę powiedzieć, w jakiej dramatycznej sytuacji musiał się znaleźć "Cemfjord", by zatonąć tak szybko?

Mogę tylko powiedzieć, że na Morzu Północnym, w cieśninie między północnym wybrzeżem Szkocji a Orkadami, panował w tym czasie sztorm. Załoga nie zdołała wysłać synglu SOS, a ostatnie połączenie ze statkiem nie sugerowało, że może stać się coś złego.

Czy na pokładzie znajdowało się urządzenie, które, jak czarna skrzynka w samolocie, rejestruje najważniejsze parametry?

"Cemfjord" był stosunkowo niewielką jednostką i dlatego nie miał obowiązku posiadania "czarnej skrzynki". W języku marynistycznym nazywamy ją Voyage Data Recorder - czyli urządzaniem do rejestracji parametrów rejsu.

Jak wygląda wasza współpraca z brytyjskim urzędem do badan wypadków morskich?

Przekazaliśmy ekspertom wszystkie konieczne dokumenty. Jesteśmy z nimi w stałym kontakcie. Umożliwiamy też przesłuchanie ludzi, którzy znali doskonale ten statek.

Z uwagi na to, że nie wykluczył pan możliwości, że załoga "Cemfjorda" na zawsze pozostanie we wraku, chciałbym zapytać o wasze kontakty z rodzinami ofiar. Wiem, że to bardzo delikatny temat, ale chciałbym się dowiedzieć, jakie otrzymują od was wsparcie.

Nie mogę wdawać się tu w szczegóły, co chyba jest zrozumiałe. Mamy na względzie dobro rodzin. Mogę tylko zapewnić, że robimy wszystko co w naszej mocy, by je wspierać. Chociażby przez utrzymywanie z nimi regularnego kontaktu. Wiele form wsparcia przez nas zaproponowanych zostało już oficjalnie przyjętych przez rodziny marynarzy. Raz jeszcze chciałbym podkreślić, że nie zapadły jeszcze żadne decyzje w sprawie naszych dalszych działań co do "Cemfjorda".