​Na ekrany kin wchodzi właśnie dramat historyczny "Sufrażystka" w reżyserii Sarah Gavron. To obfitująca w dramatyczne wydarzenia opowieść o aktywistkach walczących o prawa wyborcze kobiet w Wielkiej Brytanii w początkach XX wieku.

Film pozwala przyjrzeć się zmaganiom członkiń brytyjskiej organizacji Women's Social and Political Union z dyskryminującym kobiety ówczesnym systemem prawnym.  Walka tytułowych sufrażystek (termin wywodzi się z łacińskiego suffragium, czyli głos wyborczy) i ich determinacja ostatecznie przynosi owoce - kobiety uzyskują prawa wyborcze.

Spontaniczne oklaski, które pojawiły się na pokazie przedpremierowym wraz z końcowymi napisami filmu, świadczą co najmniej o tym, że zachwycił on nie tylko piszącego te słowa, ale także sporą część widowni. Zastanawia to, że salę kinową zdominowały kobiety. Jakby dla mężczyzn film o feministkach pierwszej fali wydał się być mniej ciekawy, mniej obiecujący.

Może walka sufrażystek to już tylko pieśń przeszłości - ciekawa dla tych, którzy interesują się historią ruchu feministycznego. Wszak kobiety w Polsce mają dziś prawa wyborcze i to od dość dawna - koniec filmu przedstawia dające do myślenia kalendarium, z którego dowiadujemy się, że nie jest źle - w Polsce kobiety uzyskały prawa wyborcze w 1918 roku, w takiej Szwajcarii dużo, dużo później (w 1971 roku), a na mapie świata są ciągle kraje, w których takich praw jeszcze nie posiadają, jak w Arabii Saudyjskiej gdzie dopiero im je obiecano. Ostatnio dowiedzieliśmy się także, że na stanowiskach kierowniczych w naszym kraju jest większy odsetek kobiet (38,5 proc.) niż w znanych z równouprawnienia Szwecji (37,3 proc.) czy Finlandii (32.7%).  Czyli nie jest źle?

Agnieszka Graff w drugim wydaniu swojej książki "Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym" (2011), zarzekała się, że jej krytyczna diagnoza polskiego seksizmu napisana w 2001 roku lat miała się z czasem zdezaktualizować. Polska miała się ucywilizować, unowocześnić, a "szczególne" nad Wisłą podejście do równości płci miało przestać ją wyróżniać w Unii Europejskiej. Jedno z pierwszych zdań "Świata bez kobiet" mówiące o polskim patriarchacie, który ma pazury "głęboko  wbite w podłogę parlamentu, a może i w glebę pod parlamentem" chyba dziś nie jest już aktualne. Przecież w pierwszej linii ostatnich politycznych bojów mieliśmy trzy wybitne liderki: Beatę Szydło, Ewę Kopacz i Barbarę Nowacką.

Pierwsza zwyciężyła i lada chwila przedstawi skład nowego rządu. Jak wytłumaczył Mariusz Błaszczak, nie będzie to jednak autorski gabinet Pani premier, tylko rząd "całej drużyny".  Dlatego właśnie premier Szydło mogła się udać na kilkudniowy zasłużony wypoczynek, wtedy gdy jej partyjni koledzy musieli prowadzić trudne rozmowy o składzie jej rządu. A niech sobie kobiecina chwilę odpocznie. Kobiety to przecież słaba płeć, szybko się męczą. Niektórzy (złośliwi) mówią, że te polityczki bywają w dodatku histeryczne.  Inni (pewnie też złośliwi) tłumaczą, że zobaczyliśmy właśnie spektakl klasyki gatunku, który nazywa się dominacja męska i instrumentalne traktowanie kobiet, nawet premierek.