Plan wizyty Andrzeja Dudy w USA pozostawia wiele do życzenia. I nie jest to wina prezydenta a ludzi, którzy odpowiadali za jej przygotowanie. Brak mocnych punktów, ważnych rozmów. Niektóre, choć się odbyły, nie wiadomo dlaczego były utrzymywane w tajemnicy.

Wczoraj ujawniłem, że prezydent spotka się z profesorem Zbigniewem Brzezińskim. Do tego spotkania doszło - jak informowałem - w restauracji w centrum miasta.

Oczywiście sytuację ratuje rozmowa z Barackiem Obamą, do której doszło w Białym Domu. Choć gdyby było inaczej, to akurat należałoby zrozumieć, bo fizycznie Obama nie ma możliwości spotkać się z każdym z uczestników szczytu nuklearnego. Dobrze jednak, że do tej rozmowy doszło. Uwagi można mieć natomiast do programu towarzyszącego, że przy okazji naszemu prezydentowi polska dyplomacja nie przygotowała odpowiednich spotkań.

Na przykład wczoraj prezydent nie mógł złożyć - tak jak planował - kwiatów przed pomnikiem Kościuszki, bo nikt nie przewidział, że Secret Service zamknie park przed Białym Domem, co jest normalną praktyką, kiedy do Białego Domu przyjeżdżają ważni goście. Secret Service robi to ze względów bezpieczeństwa.

Andrzej Duda spotkał się też z przedstawicielami Polonii - a jej najstarszy przedstawiciel miał 105 lat - w starym budynku ambasady. Bez klimatyzacji. Z krętymi schodami. Ludzi poruszających się przy pomocy balkoników niemal wnoszono do góry. W pośpiechu otwierano też okna, bo zrobiło się tak gorąco.

A przecież w Waszyngtonie mamy piękną rezydencję ambasadora, z nowoczesną salą konferencyjną. Za 18 milionów dolarów! Goszczono tam Joe Bidena, Hillary Clinton - nie wiem dlaczego nie Andrzeja Dudę i jego gości.