Ksiądz Rafał Jarosiewicz z Koszalina, który wymyślił stos dla "rzeczy związanych z magią" i spalił na nim to, co przydźwigali bezmyślni parafianie, nie ma wyobraźni. I niestety nie jest w tym braku odosobniony - myślenie i przewidywanie w ogóle nie jest chyba mocną stroną kapłańskiej formacji, co widać po innych "niefortunnych" wypowiedziach, zachowaniach, publikacjach itd. O walce z szatanem poprzez stosy od niedzieli powiedziano już wiele. Ksiądz - przymuszony reakcją – nawet przeprosił. Sytuację prostuje prymas Wojciech Polak, który w KAI stwierdził: "Wydarzenie, jakie miało miejsce w jednej z gdańskich parafii na zakończenie wielkopostnych rekolekcji, było nie tylko niefortunne, ale wręcz gorszące". Do krytyki książek zalecił używanie rozumu… Jest jednak aspekt, który umknął komentatorom, a szkoda. Chodzi o ambicje i rywalizację.

Kościół katolicki, zwłaszcza w Polsce, przywykł do monopolu. Mam nieodparte wrażenie, że całkiem duża grupa katolików, nie tylko księży, bardzo źle znosi konkurencję na polach, jakie zawsze uważała za swoje. W tym upatruję główną przyczynę wściekłości i buntu, z jaką podchodzą do Jurka Owsiaka i jego dzieł. Nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu tak bardzo nie lubił jego inicjatyw o. Jan Góra OP, póki się nie połapałam, że chodzi między innymi o ambicje. Owsiak jako "zwierzę telewizyjne" i charyzmatyczny lider umiał porwać młodzież. I cokolwiek robił, rozrastało się do rangi wydarzeń spektakularnych, budząc oczywistą zazdrość. Sukcesem frekwencyjnym był Przystanek Woodstock, gigantyczną sprawą stała się WOŚP. Kto to widział, moi państwo, że zwykły facet, nie mając tradycji, kasy, wsparcia instytucji, już nie mówiąc o powołaniu i Bożym błogosławieństwie, robił takie rzeczy! W mikroskali - proszę bardzo, mamy pluralizm. Ale tak?

Ksiądz nie jest od ambicji wolny, a z mojego doświadczenia wynika, że przy sprzyjających okolicznościach niestety miewa ich nawet przerost. Przy czym nie pakuje ich często w rozwój duchowy, rozwój świętości, ale szuka spełnienia na tym świecie. Sprzyja temu fakt, że żyje misją, zadaniami - i nie ma rodziny. Bo rodzina bywa odskocznią od rywalizacji w pracy; w wyścigu szczurów. Na to nakładają się rozliczenia z osiągnięć "w duchu statystyki", podobnie jak w szkołach, w policji itd. Ilu wiernych przychodzi do kościoła, ile jest chrztów i ślubów, a ilu pielgrzymów/ uczestników rekolekcji/ czytelników? Jak statystyki spadają, "góra" (jak wszędzie) jest niezadowolona. Są też oczywiście liderzy, którzy w jak najlepszej wierze chcą głosić Słowo. Ot, ścigają się z innymi dla frajdy... bycia najlepszym. I ile o. Góra generalnie walczył o sukcesy frekwencyjne jednak dla Jezusa - i Jana Pawła II - to już na przykład ks. Jacek Stryczek w mojej opinii w rywalizację wszedł po całości. Efekt? Każdy widzi. Wizja staje się celem, a ludzie - środkiem. Trybikiem w maszynie. I żeby było jasne, nie krytykuję ambicji charytatywnych czy pasji ewangelizacji. Brak mi za to miary Ewangelii w tym, co się w jej imię, a nie po Bożemu, ostatnio wyprawia.

Może się mylę, lecz całkiem możliwe, że drastyczny sprzeciw wobec Harry’ego Pottera ma to samo źródło. Która z katolickich książek o walce dobra ze złem ma tylu młodych czytelników? Przecież chyba nikt nie wierzy w to, że książka przygodowa o czarodzieju i mugolach to naprawdę zarzewie magii! W świecie Pottera młodzież się nie nudzi. Nudzi się na katechezie... Skutek jest taki, że młodzi wolą czytać książkę o chłopcu z różdżką niż katechizm czy pobożne lektury. J. K. Rowling sama się nie spodziewała, że jej powieść fantasy w 7 tomach sprzeda się w ilości ponad 500 mln egzemplarzy. Nie wiem, czy "Dzienniczek" św. Faustyny przekroczył tę liczbę, ale jeśli tak, to na pewno targetem nie jest tu młodzież. A zatem wina Rowling, że stworzyła Pottera jest tak samo niewybaczalna, jak Owsiaka. Weszła na pole zarezerwowane dla nas! My co prawda nie umiemy pisać tak fantastycznych dzieł ("Dzienniczek", przypomnę, dyktował Jezus czyli Człowiek-Bóg), ale mamy prawdę o Zbawieniu. Dlatego każdy, kto próbuje nas prześcignąć, musi przejść piekło na ziemi.

Nie znam osobiście ks. Jarosiewicza, znam natomiast jego fundację i sukcesy. Stadion z rekolekcjami ks. Bashobory wypełniony tłumem 30 tys. ludzi. Inicjatywa 24-godzinna lekcja religii (najdłuższa lekcja świata?; nazwa kojarzy mi się z ekstremalną Drogą Krzyżową ks. Stryczka). Ksiądz działał na Przystanku Jezus, ale najciekawszy jest pomysł "Chrześcijańska Księga Rekordów". Chwali się ksiądz na stronie fundacji "SMS z Nieba": "Zgłosiłem do Księgi Rekordów Guinnessa najdłuższy, a jednocześnie najtańszy na świecie rachunek telefoniczny. No brawo! Ciekawe, w jakiej kategorii można zgłosić palenie książek... Boję się pomyśleć!

Chrześcijanin ma być rekordzistą w jednej dziedzinie - miłości do Boga i bliźniego. To wbrew pozorom nieprawdopodobnie wymagająca, heroiczna miłość. Bliźni według miary Ewangelii są często nieprzystosowani, niemoralni, nieuczciwi; są innowiercami lub ateistami (poganami); są ideologami, wrogami i prześladowcami. Cała reszta rekordów nikogo nie obchodzi, a księża nie powinni się nimi zajmować. Ambicje - tak. Ale nie na swoją chwałę! I tyle w temacie palenia zła.   

Mam więc do czcigodnej fundacji i do ks. Rafała osobiście jeden apel: przestańcie nas kompromitować.