Odkąd pamiętam – poza „magicznym” czasem wczesnego dzieciństwa – miałam spory problem z pogodzeniem sensu Bożego Narodzenia z wręczaniem sobie prezentów. Nawet, gdy czekałam na rozpakowanie paczek czekających na mnie pod choinką. Nie wiem, kiedy zwyczaj ten tak się upowszechnił, że stał się świąteczną normą.

Skoro choinka zaczęła być w Polsce stawiana i dekorowana dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku (podobnie jak w całej Europie, modę na drzewko zapoczątkowały domy arystokratyczne), to kiedy pojawił się prezent jako wyraz radości z Wcielenia Boga? Na logikę prezenty powinien dostawać solenizant, a urodziny obchodzi tylko jedna osoba - Jezus Chrystus. Równie logicznie możemy sprawiać radość wszystkim dzieciom, bo w tym dniu są bardziej niż kiedykolwiek obrazem Boga. Ale czemu wyjątkowa rocznica kluczowego z perspektywy chrześcijanina - a i kultury chrześcijańskiej - wydarzenia w historii kosmosu często sprowadza się do paczek i kolacji w dzień, w którym Maryja jeszcze rodzi? 

W różnych krajach Boże Narodzenie jest rozmaicie obchodzone. Polskie tradycje wigilijne i świąteczne są unikalne, wyjątkowe - warto się ich trzymać. Pod warunkiem, że umiemy oddzielić to, co stanowi element tradycji, a co jest istotą świąt z perspektywy religijnej. To zdrowy kierunek, zarówno dla osób niewierzących, które z różnych powodów Boże Narodzenie jednak obchodzą (celebrując rodzinność itd.), jak i zanurzonych w wierze i warstwie duchowej chrześcijan. Bo wobec ogromnej puli możliwości trzeba dokonać wyboru, świadomie określić priorytety. Czy na pierwszym miejscu są narodziny Boga? Czy zakupy, gotowanie, zapraszanie gości, a może przeciwnie, odpoczynek w górach, gdzie ucieka się od zgiełku? Bo tam panuje "święty" spokój?

To, co wydaje mi się godne uwagi z absolutnie uniwersalnej perspektywy, to swoiste zmieszanie ról dorosłych i dzieci. Dorośli cieszą się jak maluchy wieszając ozdoby, zapalając lampki, wypatrując przez okno pierwszej gwiazdki (dziś to i śniegu...), śpiewając radosne utwory, rozmawiając w wigilię ze zwierzętami... Dzieci natomiast  widzą wokół zachwyt podobnym do siebie Dzieckiem. Jednym z nich! Niemowlak staje się Gwiazdą - króluje w szopkach, stajenkach, na wystawach, na jarmarkach i  w mediach. Niczego jeszcze nie dokonał! Cud narodzin to dzieło Rodziców.

Czas świętowania wyrywa wszystkich z kolein codziennego trudu: duzi do pracy, mali do przedszkola i szkoły. Czas ten można wykorzystać, by spotkać się od nowa, wsłuchując się w siebie. Tego nam najbardziej brakuje. Czasu - i kreatywności. Wbrew pozorom we własnym domu może być większa, niż na Karaibach, w Toskanii, Tatrach czy w dowolnym SPA...

Może w tym pomóc najnowsza książeczka krakowskiego poety Michała Zabłockiego. W listopadzie ukazały się jego "Wiersze do kolorowania" (tytuł spopularyzował kiedyś Jan Brzechwa). Publikacja tym razem jest przeznaczona dla małych dzieci, choć według mnie raczej dla dzieci, rodzeństwa i rodziców - razem! Autor pisał je dla 3-letniego synka Ignasia. To nie są rymowanki. Poeta uczy się postrzegać świat oczami dziecka. Odkrywa z synem to, co stało się od lat oczywiste...

Rymów nie ma. Jest za to polot i rytm. A także pomidorowa, cień, leśne strachy, ukarane zabawki ("Oj człowieku, człowieku!  Ale narozrabiałeś! I jeszcze zwalasz na nas."). Gorączka i zasypianie w nocy. No i małpa w kąpieli. Po lewej wiersz, po prawej rysunek Agaty Dębickiej - graficzki, a prywatnie żony poety. Dzieło akurat pod te święta bo rodzinne.

Jeśli książka nie zdąży trafić pod choinkę, może twórczo, niebanalnie i radośnie wypełnić czas po Świętach. Wypełnijmy 2020 rok żywymi kolorami. Czytajmy dzieciom słowa, zanim do reszty pochłoną ich obrazy - gotowe i dane z góry. Rysunki typu kopiuj-wklej, wzorce i szablony. Przy tych wierszach dorośli muszą ruszyć głową, dzieci - uruchomić intuicję. Wyobraźnia to dar, który nie ginie z wiekiem, wymaga jednak gimnastyki. Na początek można poćwiczyć z Zabłockim.