Z dawnych lat pamiętam przewrotne powiedzenie: „chroń lasy - zjedz bobra”. Czyli problem, z którym zmagają się obecnie mieszkańcy Krakowa i wielu miejscowości w Małopolsce nie jest wcale nowy.

Te sympatyczne z pozoru gryzonie, których uzębienie wykorzystywane było w reklamach zachęcających dzieci do częstego korzystania z pasty do zębów, wyrządzają gigantyczne szkody. I nie chodzi tylko o to, że bez trudu powalają zdrowe drzewa, ale głównie o budowanie przez nich spiętrzających wodę tam na rzekach i strumykach, w miejscach zupełnie do tego nieprzystosowanych, co skutkuje zalewaniem pól oprawnych oraz łąk pastewnych, a czasami nawet domostw. 

Osoby poszkodowane mogą wprawdzie ubiegać się o odszkodowanie, ale nie załatwia to problemu w dłuższej perspektywie czasowej. Jedynym jego rozwiązaniem byłoby odstrzelenie części bobrzej populacji, co jest jednak utrudnione z uwagi na ochronę, jakiej podlegają te gryzonie. Efektów nie daje również ich wyłapywanie i wywożenie w inne rejony, bo coraz bardziej zmniejsza się liczba miejsc, w które można je przesiedlić. Małopolscy rolnicy są poważnie zaniepokojeni i domagają się od lokalnych władz przystąpienia do energicznej ofensywy przeciw bobrom, także z użyciem broni palnej, a to z kolei wywołuje zdecydowany opór ekologów i obrońców zwierząt.

A pomyśleć, że kilkaset lat temu ogon bobra był ekskluzywnym przysmakiem na szlacheckich stołach w okresie Wielkiego Postu, ponieważ jako pokryty łuskami nie kwalifikował się do potraw mięsnych.