Takie skojarzenie przychodzi mi na myśl, kiedy obserwuję kolejne wystąpienia Donalda Tuska podczas wieców Koalicji Europejskiej, przesłuchań przed sejmową komisją śledczą do spraw VAT, czy w trakcie publicznych oracji.

Byłemu premierowi RP i obecnemu przewodniczącemu Rady Europejskiej nie sposób odmówić politycznego doświadczenia i retorycznych umiejętności, ale odnoszę wrażenie, że  jest coraz mniej przekonywujący, nawet dla swoich sojuszników z totalnej opozycji, a zwłaszcza z Platformy Obywatelskiej. Jego argumenty nie mają już takiej mocy jak dawniej, riposty nie są nazbyt błyskotliwe, a umiejętność porywania tłumów znacznie osłabła.

Jako weteran politycznych bojów potrafi wprawdzie wybrnąć z trudnych sytuacji, pohamować emocje, ale robi to już bez wdzięku i lekkości, do jakich przyzwyczaił nas przez wiele lat kierowania rządem oraz tworzącą go partią. Nie widać w nim entuzjazmu, nie demonstruje wiary w sukces, wydaje się być głęboko zepchniętym do defensywy, chociaż zawsze uchodził za gracza ofensywnego i rozgrywającego.

Może jest już zmęczony nader aktywnym udziałem w życiu publicznym, któremu poświęcił się od wczesnej młodości, może nie widzi dla siebie miejsca na polskiej scenie politycznej po powrocie z europejskich salonów, może wyraźniej niż jego koledzy z PO dostrzega słabość nie umiejącej znaleźć pomysłu na skuteczną rywalizację ze Zjednoczoną Prawicą opozycji, może czuje się dogłębnie wypalony i marzy głównie o emeryturze, a nie o walce o kolejne stanowiska.

Nie wiem, co jest przyczyną mało ostatnio asertywnej postawy Donalda Tuska, ale nie jest to już polityk tryskający energią, zarażający optymizmem i prowadzący swoje ugrupowanie od zwycięstwa do zwycięstwa.