Europoseł Janusz Wojciechowski zaprosił do dyskusji ministra rolnictwa i rozwoju wsi Marka Sawickiego. W odpowiedzi wicepremier Janusz Piechociński wezwał do debaty publicznej prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego. No to premier Ewa Kopacz musiała ich przelicytować i ogłosiła najbliższą środę czymś na kształt dnia otwartego w swojej kancelarii, zapraszając tam liderów wszystkich partii politycznych.

Teraz czas na prezydenta Bronisława Komorowskiego, chociaż głowa państwa jest powszechnie znana z gościnności i bez przerwy kogoś zaprasza lub wybiera się "w Polskę", aby złożyć komuś wizytę (niekiedy nawet niezapowiedzianą).

Zapraszający jest zawsze w lepszej sytuacji od zapraszanego, ponieważ przejmuje inicjatywę, wykazuje gotowość darowania - przynajmniej na pewien czas - prawdziwych i wyimaginowanych krzywd doznanych od zapraszanego. Ten drugi zostaje natomiast od razu zepchnięty do defensywy, ponieważ nieładnie jest odmawiać udziału w dialogu, choćby i były ku temu racjonalne powody.

Mamy więc przed sobą kilka dni chocholego tańca, w trakcie którego nasi politycy oddadzą się swojej ulubionej czynności: rozmowom o tym, czy warto ze sobą rozmawiać. A Polska? A Polska się nie zawali, może poczekać.